„W gronie samorządowców rozmawiamy o tym, w jaki sposób ratować Polskę, polski samorząd i wszystko to, co jest związane z funkcjonowaniem kraju, bo nie dzieje się dobrze. To wszystko zmierza w złym kierunku" – powiedział w wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej". Z jego wypowiedzi wynika – ale potwierdza to przede wszystkim wcześniejszy tekst Michała Kolanki w „Rzeczpospolitej" o nowym projekcie politycznym z udziałem Donalda Tuska – że samorządowcy zaczynają się uaktywniać, wychodzić z lokalnych opłotków i z coraz większym zainteresowaniem spoglądać w kierunku Wiejskiej.
Powodem jest sprzeciw wobec coraz bardziej aroganckich poczynań rządu. Sprawa Europejskiego Centrum Solidarności jest jednym z wielu przykładów takiego postępowania. Nie chodzi tylko o symbol Sierpnia, chodzi o stosunek wysokiego urzędnika państwowego do aktywności lokalnej społeczności. Aktywności, której rząd powinien sprzyjać, wspierać ją i pielęgnować, a nie stawiać jej polityczne zapory. To także przykład poznańskiej Malty i jednego z wrocławskich teatrów, głośno rzucanych obietnic-gróźb z czasu ostatniej kampanii samorządowej. To także, a może przede wszystkim, coraz większe dążenie do centralizacji państwa. A centralizacja może się dokonać wyłącznie kosztem samorządów. Jeśli już teraz o lokalizacji nowo projektowanych mostów decyduje się w Warszawie, to jaka jest gwarancja, że za trzy lata w stolicy nie będzie się decydowało o remontach ulic i przebiegu tras tramwajowych?
Rząd obudził lwa. Przez całe lata samorządowcy ograniczali swoje zainteresowanie do lokalnego władztwa i jeśli wypowiadali się, wcale nie tak rzadko, w sprawach ogólnopolskich, to do 2015 roku robili to z reguły z pozycji samorządu i troski o jego kondycję. Teraz zdają się spoglądać szerzej. Wreszcie!
Prezydent Tyszkiewicz mówi o szlachetnych pobudkach tego namysłu nad podjęciem próby wkroczenia na ogólnokrajową scenę polityczną. I z pewnością tak jest, nie zamierzam tego kwestionować. Ale nie mam wątpliwości, że równie dużą rolę odgrywają ambicje osobiste. Władza w samorządzie została ograniczona do dwóch kadencji. Dłuższych, ale tylko dwóch, więc wielu liderów lokalnych społeczności już wkrótce będzie się musiało zmierzyć z pytaniem, co dalej. Co w Polsce może robić człowiek jeszcze stosunkowo młody, przepełniony inicjatywą, który przez wiele lat zarządzał wielkim i bardzo skomplikowanym organizmem? W jaki sposób będzie mógł spożytkować swoje doświadczenie, jak wykorzysta swój potencjał? I także, bo to wcale nie jest nieważne, jak dostarczy do swojego organizmu kolejne dawki adrenaliny? Organizm bardzo tej adrenaliny łaknie, łowienie ryb, gra w szachy lub „poświęcenie się rodzinie" to z pewnością frapujące sposoby spędzania czasu, ale nie są one pisane każdemu. Oczywiście, można pójść do biznesu, ale to jednak zupełnie inna bajka. W Polsce taki krok nie ma zresztą zbyt dobrej opinii, bo od razu budzi podejrzenia o korupcyjne układy z niedalekiej przeszłości. System „obrotowych drzwi", jak określa się przechodzenie z biznesu do strefy publicznej i na odwrót, dobrze zakorzenił się w Stanach Zjednoczonych, ale już w Europie nie bardzo znajduje zrozumienie. Przykład Gerharda Schroedera, w latach 1998–2005 kanclerza Niemiec – gospodarka tego kraju nadal spija śmietankę z przeprowadzonej przez niego reformy rynku pracy – który wprost z Berlina trafił do Gazpromu, jest tej niechęci egzemplifikacją.
W tej osobistej motywacji samorządowców nie ma nic nagannego. Ambicja jest w polityce nie tylko normą, ale również zaletą. Była motorem działania wielu największych przywódców, choć oczywiście jeszcze częściej miernot. Ale bez ambicji niczego dokonać nie sposób.