Europejscy szefowie państw i rządów spotykają się w Brukseli, by zdecydować o kolejnych krokach wzmacniających europejską unię ekonomiczną i monetarną. Jednak ponieważ rządowe konwentykle odbywają się teraz w belgijskiej stolicy z niemal cotygodniową częstotliwością, obywatele są w pełni usprawiedliwieni, zastanawiając się, co to ich w ogóle obchodzi.
A jednak powinno, ponieważ europejski projekt podejmuje kolejny ważny krok na drodze do odnowy i pogłębienia. Największa na świecie strefa ekonomiczna – stojąca między oczywistym wyborem pomiędzy upadkiem a odrodzeniem, z daleko idącymi konsekwencjami dla reszty świata – wybierze drogę naprzód, miejmy nadzieję, że z wielkimi ambicjami.
Dla zewnętrznych obserwatorów, szczególnie tych działających na rynkach finansowych, może się wydawać, że Europa gubi się w szczegółach i kręci w kółko. A jednak cel tego szczytu jest prosty: nadać świeży rozpęd instytucjonalnym reformom w Europie, które są rozważane od trzech lat w celu przywrócenia na Starym Kontynencie dynamicznego, zrównoważonego i trwałego wzrostu.
Błędem byłoby postrzeganie tego zadania jako części zarządzania awaryjnego, dominującego w pierwszych miesiącach kryzysu dłużnego, który szczęśliwie jest już za nami. Po ugaszeniu pożaru trzeba odbudować mocniejszą strukturę, poczynając od samych fundamentów.
Nowa unia monetarna powinna być w stanie przetrwać przyszłe wstrząsy ekonomiczne