Materiał powstał we współpracy z Bankiem BNP PARIBAS
Produkcja i dystrybucja żywności, w tym także rolnictwo, nie kojarzą się tak powszechnie z emisją CO2 czy innych gazów cieplarnianych jak przemysł i budownictwo. A jak to wygląda w rzeczywistości – jaki jest udział emisji z rolnictwa i przemysłu spożywczego w ogólnym bilansie działalności człowieka?
Faktycznie, w dyskusji o zmianach klimatu często pomijamy system żywnościowy, chociaż cały łańcuch produkcji i dystrybucji żywności odpowiada za około jedną trzecią emisji gazów cieplarnianych. I mówimy tu o gazach cieplarnianych wyprodukowanych przez system żywnościowy, o którym zbyt rzadko myślimy holistycznie. Niszczenie środowiska naturalnego zaczynamy często od zmiany sposobu użytkowania gruntu, przekształcając naturalny habitat pod uprawę soi, oleju palmowego czy pod wypasanie bydła. Gdybyśmy jedną trzecią globalnych emisji gazów wyprodukowanych przez system żywnościowy potraktowali jako 100 proc., to za ok. 30 proc. odpowiada sposób użytkowania gruntu, a za ok. 40 proc. produkcja rolna. Mniej więcej 10 proc. emisji przypada na przetwórstwo, czyli duże firmy spożywcze, w tym 4 proc. na opakowania, a 5 proc. na transport. Za ok. 5 proc. emisji odpowiada sprzedaż detaliczna, a za 3 proc. – nasze lodówki, zamrażarki i kuchenki. Dużo więcej, bo nawet do 10 proc. emisji, wynika z marnowania i odpadów żywności. To oznacza, że sposób użytkowania gruntów i produkcja rolna odpowiadają w sumie za ok. 70 proc. emisji gazów cieplarnianych łańcucha produkcji żywności.
Nie sądziłam, że te dwa pierwsze etapy produkcji mają aż tak duże znaczenie…
Co więcej, w tym pierwszym etapie, gdy niszczymy naturalny habitat, to z naturalnego pochłaniacza gazów cieplarnianych staje się on ich emiterem. Rzadko kiedy uświadamiamy sobie, że wycięcie lasu, wysuszenie podmokłego terenu czy torfowiska oznacza ogromne emisje. Potem, podczas orki nieokrytej gleby, powoduje jej erozję i wtedy ona również emituje, zamiast sekwestrować dwutlenek węgla. W kolejnym etapie dochodzą jeszcze emisje z tego, co produkujemy na umownym polu, w umownym kurniku czy oborze.
Jak można te emisje zredukować, zmniejszając także zużycie wody, z którą są coraz większe problemy?
Woda to drugi czynnik środowiskowy, który w ogromnym stopniu jest nieefektywnie wykorzystywany przez rolnictwo. Jednak chcąc ograniczyć wpływ środowiskowy rolnictwa, musimy zmienić cały łańcuch żywności. To musi być zmiana holistyczna, a nie punktowa. Należy zmienić cały system, począwszy od poprawy sposobu użytkowania tych gruntów. Warto tu wspomnieć o dźwigniach dekarbonizacji, które są związane z trzema scopes, czyli zakresami emisji; tych bezpośrednich (zakres 1), tych związanych z zakupem energii (zakres 2) oraz emisji w łańcuchu dostaw, m.in. z zakupów surowców od rolników (zakres 3). Jeśli spojrzymy np. na duże sieci sklepów, to około 95–99 proc. ich emisji CO2 jest właśnie w trzecim zakresie. Dla nich największą dźwignią dekarbonizacyjną będą więc surowce rolne. Szacuje się, że emisje związane z bezpośrednią produkcją surowców pochodzenia rolniczego stanowią nawet 70 proc. łącznych emisji handlu detalicznego żywności. Podobnie jest w przemyśle spożywczym, gdzie 80–90 proc. śladu węglowego przypada na 3. zakres, z czego około 70 proc. na surowce rolne, z których produkowana jest nasza żywność
Rozumiem więc, dlaczego szybko przybywa inicjatyw, które mają redukować emisyjność rolnictwa. Jednym z pomysłów jest rolnictwo regeneratywne – na czym ono polega?
Sama idea jest znana od 20–30 lat i ma kilku prekursorów w USA i w Australii. W tych krajach nie ma tak wysokich bezpośrednich subwencji dla produkcji rolnej na wzór unijnych dopłat do hektara, więc producenci rolni sami muszą sobie radzić. I już przed 20 laty zaczęli się zastanawiać, co zrobić, by ich produkcja była bardziej odporna na zmiany pogodowe, a plony wysokie bardziej stabilne i przewidywalne. Widzieli też postępującą degradację gleby. Stąd wzięło się rolnictwo regeneratywne, w którym, jak wskazuje sama nazwa, chodzi o regenerację. W tym przede wszystkim o poprawę zdrowia gleby, czyli zwiększenie w niej zawartości materii organicznej oraz przywrócenie właściwego, optymalnego bilansu składników odżywczych. Dzięki temu gleba ma lepszą żyzność i jednocześnie optymalizowany jest cykl węglowy oraz cykl wodny, co bezpośrednio przekłada się na większą odporność roślin na ekstremalne zjawiska pogodowe. W rezultacie gleby regeneratywne są bardziej żyzne i zdrowe. Warto dodać, że gleba jest naturalnym rezerwuarem dla węgla, który przebywa w naszej atmosferze, a więc ma też większą zdolność do pochłaniania CO2, co pomaga nam w walce ze zmianami klimatycznymi.
Jak bardzo pomaga?
Według szacunków Komisji Europejskiej, wdrażając rolnictwo regeneratywne, jesteśmy w stanie zredukować o nawet ok. 40 proc. emisji pochodzących obecnie z systemu żywieniowego w Unii Europejskie w okresie do 2050 r. Kolejną korzyścią tego modelu rolnictwa jest przywracanie bioróżnorodności, której sprzyja wprowadzanie różnorodnych upraw czy stosowanie roślin okrywowych. Mówimy tu o różnorodności biologicznej, tj. mikroflory, której nie widzimy gołym okiem, lecz która jest krytycznie ważna, żebyśmy mogli zdrowo funkcjonować na naszej planecie. Inną korzyścią rolnictwa regeneratywnego jest ograniczanie erozji gleby. Głęboko zaorana, goła gleba szybko odparowuje zgromadzoną wodę, która również przy dużych opadach szybko spływa, a z kolei w czasie suszy wywiewa ją wiatr. Biorąc zaś pod uwagę, że także w Europie, w tym w Polsce, mamy coraz więcej ekstremalnych zjawisk pogodowych, rolnictwo regeneratywne jest coraz bardziej potrzebne.
A czy może pan bliżej wyjaśnić jego zasady?
Pierwsza to jak najmniejsze naruszanie gleby, czyli uprawa bezorkowa lub zredukowana, która nie narusza materii organicznej zgromadzonej w glebie. Dzięki temu poprawia się cykl węglowy, wody i zapotrzebowanie na azot, który obecnie jest dostarczany w postaci nawozów mineralnych. Kolejną rzeczą jest wysiewanie między plonami roślin okrywowych, np. łubinu. W rolnictwie regeneratywnym staramy się tak prowadzić działalność, żeby gleba nigdy nie była goła. Po zebraniu plonu okrywamy ją więc kolejnym, a wcześniej nie orzemy, tylko mieszamy resztki z wierzchnią warstwą gleby. Kolejnym ważnym elementem jest zostawianie na polu biomasy, w tym słomy czy traw. Bardzo ważny jest też płodozmian, czyli taki dobór poszczególnych upraw, by nie degradowały gleby.
Z tego opisu wynika, że rolnictwo regeneratywne jest dość trudne; nie tylko wymaga fachowej wiedzy, ale też stałego monitoringu stanu gleby, dobrego planowania upraw?
Powiedziałbym, że jest nie tyle trudne, ile nowe, choć w rzeczywistości oznacza powrót do podstawowych zasad rolnictwa, zgodnych z prawami natury. Wymaga zmiany sposobu myślenia o glebie, jako o warsztacie dla rolnika, a wiadomo, że swojego warsztatu nie powinno się niszczyć. Jeśli w glebie jest życie, to jest lepsze nawodnienie, więcej azotu i nie ma erozji. Na swój sposób jest to bardzo logiczne, lecz w pewnym momencie odeszliśmy od tych zasad w imię maksymalizacji zysku i wolumenu produkcji. Teraz mamy świadomość, że nie możemy iść dalej w tym kierunku. Natomiast wspomniane przez panią bariery istnieją i najczęściej dotyczą braku świadomości i wiedzy o tym, jak należy to zrobić – w jakiej kolejności, od czego zacząć i jaki może być ubytek w plonach.
Tymczasem rolnicy myślą ekonomicznie i uprawiają to, co się aktualnie opłaca…
Tak to wygląda i jeśli mamy dobry rok na kukurydzę, to w kolejnym roku można oczekiwać, że wszędzie na polach będzie kukurydza. Co może okazać się problematyczne, bo zamiast różnorodności mamy nadwyżkę kukurydzy czy rzepaku. To też nie wpływa na rentowność produkcji. A wracając do rolnictwa regeneratywnego, to nie jest ono trudne dla osób, które już je stosują. Natomiast faktycznie brakuje poszerzonej i kompleksowej wiedzy na ten temat. Nie ma też jednej, spójnej definicji tego rolnictwa, co powoduje, że rolnicy się w tym wszystkim gubią. Pozytywnym zjawiskiem jest natomiast fakt, że już 75 proc. największych firm spożywczych na świecie zadeklarowało, że ich główną dźwignią walki z emisjami będzie rolnictwo regeneratywne. Oczywiście każda z tych firm ma tu trochę inne podejście, dostosowane do rodzaju potrzebnych jej płodów rolnych czy do produkcji zwierzęcej. Jednak ich cel generalnie jest taki sam – wszystkim firmom zależy na dekarbonizacji łańcucha dostaw. Dzięki temu zmniejszają swój ślad węglowy i wodny, bo stosują insetting.
Na czym on polega?
Podczas gdy w offsettingu firmy kompensują swoje emisje gazów cieplarnianych poprzez inwestycje w projekty węglowe, które zmniejszają ich emisje w innym geograficznie miejscu, to w insettingu ta kompensacja odbywa się w ramach własnego łańcucha wartości firmy. W łańcuchu wartości spółek spożywczych są wszystkie elementy związane z rolnictwem, dlatego też zależy im na tym, by rolnicy wprowadzali praktyki regeneratywne. Zapewni im to nie tylko ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, ale także lepszą jakość surowców i ich pewniejsze oraz stabilne dostawy. Potrzebne są jednak firmy, które pomogą rolnikom w tej zmianie, a których nie ma dużo na rynku. W Banku BNP Paribas, szukając wartościowych rozwiązań z obszaru zrównoważonej transformacji, znaleźliśmy rozwiązanie oferowane przez spółkę Klim, która świadczy tego typu usługi. Efektem tych poszukiwań jest dziś nasza współpraca. Z rozwiązań tego typu korzystają koncerny spożywcze, by wesprzeć swoich dostawców surowców pochodzenia rolniczego w przejściu na rolnictwo regeneratywne i w stałym monitoringu efektów tej działalności.
Na czym polega to wsparcie?
Klim dysponuje najlepszymi naukowcami m.in. zajmującymi się regeneracją gleby, którzy doradzają, jakie rozwiązania zastosować. Firma ma też wypracowaną metodologię i wie, które elementy rolnictwa regeneratywnego są ważne w danym gospodarstwie, w jakiej kolejności je wprowadzać i jak je mierzyć, czyli kwantyfikować w cyklicznych, z reguły rocznych okresach. Przestawiając się na rolnictwo regeneratywne, nie trzeba od razu robić rewolucji – na początek wystarczą ewolucyjne zmiany obejmujące część gospodarstwa i część praktyk, np. sprzyjający glebie płodozmian. Eksperci Klim doradzają, jak te ewolucyjne zmiany implementować w zależności od rodzaju gleby, profilu produkcji czy planów rozwojowych oraz jak będą one wpływać na emisje gazów cieplarnianych i na ślad wodny.
A jak przekonać rolników do nowego sposobu działania? Argument, że zmienia się klimat, może nie wystarczyć…
Jeśli rolnik widzi, że przez susze czy powodzie traci z roku na rok swój największy składnik aktywów, to sam dostrzega potrzebę zmian. Rolnicy doceniają też fakt, że ich odbiorca – firma spożywcza – zapewnia im pomoc fachowców, czyli takich samych praktyków jak oni, którzy ułatwią te zmiany. Nie tylko dostarczą know-how, ale też zawiozą do gospodarstwa, które od kilku lat stosuje zasady rolnictwa regeneratywnego i z sukcesem sprzedaje swoje płody rolne do firm spożywczych. W dodatku produkuje taniej, bo zużywa mniej nawozów i mniej wody, a niektóre spółki spożywcze za surowiec regeneratywny płacą więcej. Już teraz konkurują na rynku nie tylko jakością i ceną, ale również śladami środowiskowymi, w tym emisyjnością. Problem w tym, że nie ma wielu firm, które są w stanie realizować projekty dla dużych firm ze złożonymi, często międzynarodowymi łańcuchami dostaw. Klim jest jedną z nielicznych spółek w Europie, które mogą sprostać wymaganiom korporacji sektora spożywczego i pomóc ich dostawcom w zrozumieniu, implementacji i raportowaniu praktyk rolnictwa regeneratywnego. Dlatego współpraca Banku BNP Paribas z Klim to wymierna korzyść dla naszych klientów z sektora produkcji i dystrybucji żywności.
Jak duże jest zainteresowanie tymi praktykami?
Wśród rolników mówimy jeszcze o umiarkowanej implementacji praktyk regeneratywnych, natomiast widzimy bardzo duże zainteresowanie rolnictwem regeneratywnym wśród największych spółek spożywczych, w tym polskich firm, które w różnej skali wprowadzają elementy tego rolnictwa. Część z nich to nasi kredytobiorcy. Bank BNP Paribas ma duży portfel rolny i spożywczy, więc również dla nas praca nad zmniejszeniem emisji z sektora produkcji żywności jest krytyczna – jesteśmy tak emisyjni, jak emisyjny jest nasz portfel klientowski.
rozmawiała Anita Błaszczak
Materiał powstał we współpracy z Bankiem BNP PARIBAS