W„Rzeczpospolitej" z 14 lipca ukazał się tekst Wojciecha Paczosa i Jakuba Sawulskiego „W co powinno inwestować państwo". Już na początku artykułu autorzy stwierdzają, że pora odejść od fetyszyzowania inwestycji w kapitał fizyczny jako wyznacznika wzrostu gospodarczego i że trzeba rozszerzyć pojęcie inwestycji o nakłady na kapitał ludzki. Co do ogólnej wymowy zaprezentowanych przez autorów rozważań trudno byłoby polemizować. Dostrzeganie znaczenia tego, co nazywa się inwestycjami w kapitał ludzki, towarzyszy ludziom od dawna.
Bądź co bądź już na kilkaset lat przed pojawieniem się idei kapitału ludzkiego, w Akcie Fundacyjnym Akademii Zamojskiej znalazł się słynny wielokrotnie przypominany zapis „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie.", w którym ekonomista dopatrzyć się może idei postrzegania nakładów na edukację, będących składową inwestycji w kapitał ludzki, jako istotnej z punktu widzenia dalszego rozwoju.
Do rozpropagowania samego pojęcia kapitał ludzki na gruncie ekonomii szczególnie przyczyniło się dwóch amerykańskich laureatów nagrody noblowskiej Theodore Schultz i Gary Becker, którzy na początku lat 60. XX wieku opublikowali teksty stanowiące dziś klasykę dyskusji na ten temat, a w tytułach obu tekstów użyto określenia inwestycje.
Warto także zauważyć, że znaczenie kapitału ludzkiego i ściśle związanego z funkcjonowaniem organizacji gospodarczych kapitału intelektualnego, rośnie wraz z kolejnymi etapami rozwoju i kolejnymi rewolucjami technicznymi czy przemysłowymi. Obecna, czwarta rewolucja przemysłowa wiąże się z rosnącym zapotrzebowaniem na różne składniki kapitału ludzkiego i będzie bardzo istotnie wpływać na zmiany w kapitale intelektualnym, przy okazji generując istotne zmiany na rynku pracy zarówno po stronie popytowej, jak i podażowej.
PKB jak demokracja
Oczywiście okresowa weryfikacja różnych przyjętych definicji czy określeń jest czymś naturalnym i pożądanym. W tle jest jednak kilka poważnych problemów. W odniesieniu do pojęcia inwestycji pierwszy i najbardziej ogólny wiąże się z tym, co Grzegorz W. Kołodko nazywa koniecznością przejścia do epoki i gospodarki po-PKB-owskiej.