Rewolucjoniści wiedzą, że ich powodzenie zależy od zaskoczenia i szybkości działania. Muszą uśpić czujność przeciwnika, by już było za późno, kiedy ten się zorientuje, że stracił władzę. Albo pieniądze, jak w przypadku rewolucji podatkowej, którą PiS zapewne dlatego prowadzi pod osłoną sezonu urlopowego. W połowie maja partia pokazała „cukierki": 30 tys. zł kwoty wolnej, próg podatkowy 120 tys. zł. Z zapisem zmian ustaw poczekała do 26 lipca, szczytu wyjazdów urlopowych. I choć czas na konsultacje społeczne wydłużyła z absurdalnych dwóch do pięciu tygodni, może zmiany przepchnąć przez Sejm we wrześniu i nawet jeśli Senat wykorzysta swoje 30 dni, prezydent może je podpisać już w październiku.
Pięć, sześć miesięcy – to tempo zawrotne jak na zmiany wywracające system podatkowy do góry nogami. Prezes Lotte Wedel Maciej Herman skomentował na LinkedIn, że w jego firmie dłużej trwa praca nad budżetem: zaczyna się w marcu, a kończy w listopadzie, grudniu: – Jakie byłyby konsekwencje złego planowania? Ogromne, mające fundamentalny wpływ na 1300 naszych pracowników. A to „tylko" budżet kolejnego roku – napisał szef Wedla.
Pośpieszne zmiany w PIT mają wpływ na ponad 26 mln podatników i ich rodziny. To znaczne zwiększenie progresji, czemu przyklasnęli lewicujący młodzi ekonomiści hołdujący zasadzie: im bardziej się starasz i więcej zarabiasz, tym głębiej fiskus sięgnie ci do kieszeni. Inni zauważyli jednak, że to transfer miliardów złotych od najbardziej aktywnej części społeczeństwa (przedsiębiorców i specjalistów) ku pasywnej (do emerytów). I rzeczywiście z szacunków „Rz" wynika, że przedsiębiorcy jako jedyna grupa dopłacą netto do tego transferu.
Na naszych oczach system staje się nieprzejrzysty. Media znajdują w projekcie kolejne buble, np. „Rz" ujawniła, że comiesięczny termin na wyliczenie składki zdrowotnej przez przedsiębiorców jest nierealny, skoro faktury z kosztami mogą spłynąć do nich później. Dziś piszemy, że prowadzący firmę w domu straci prawo do amortyzacji części wykorzystywanej w biznesie. Po krytyce władza tworzy łaty w rodzaju tzw. ulgi dla klasy średniej, którą – jak wyłapał „Dziennik Gazeta Prawna" – można stracić w całości, jeśli choć o 1 zł się przekroczy limit dochodu.
Tak oto blitzkrieg podatkowy staje się kolejnym po pandemii i szalejących podwyżkach kosztów czynnikiem ryzyka dla przedsiębiorców. W 2015 r. chętnie głosowali oni na PiS, po co więc wystawiać ich nerwy na próbę?