Czy polskiej dyplomacji nie osłabia fakt, że prezydent Andrzej Duda odmawia złożenia podpisu pod nominacjami nowych ambasadorów?
Różnica pomiędzy ambasadorem a chargé d’affaires jest kolosalna. W tym drugim przypadku ze strony władz goszczącego dyplomatę kraju w końcu zawsze padnie pytanie: „Kiedy przyjedzie ambasador?”.
Są państwa, które mają luźniejszy stosunek do protokołu. I takie – a należą do nich Stany Zjednoczone – które ściśle się go trzymają. Kiedy do Waszyngtonu przylatuje nowy ambasador i składa kopię listów uwierzytelniających, ma status desygnowanego. Dopóki głowie państwa – czyli prezydentowi Stanów Zjednoczonych – nie złoży oryginalnych, funkcjonuje w „szarej strefie”. Formalnie nie powinien w okresie przejściowym spotykać się z przedstawicielami rządu federalnego – Departamentu Stanu, Pentagonu itd. Praca dyplomatów, którzy zostali skierowani na placówki bez podpisu prezydenta na listach uwierzytelniających i będą przez to pełnić służbę w stopniu chargé d’affaires, jest więc poważnie utrudniona. Kryzys najprawdopodobniej potrwa do końca kadencji Andrzeja Dudy.
Czytaj więcej
Rząd Donalda Tuska ma prawo do wysyłania ambasadorów według własnego uznania. Pytanie jednak, czy sposób, w jaki robi to nowa władza, rzeczywiście buduje zaufanie i powagę państwa polskiego.
Placówka w stolicy najważniejszej z punktu widzenia naszej dyplomacji nie powinna stać się obiektem sporu politycznego. Nie chcę procentowo określać winy żadnej ze stron, ale byłoby dobrze, aby obie wyszły z okopów i zawarły kompromis.
Dlaczego sam pan nie ustąpił?
W korespondencji z MSZ deklarowałem, że jestem gotowy odejść, ale pod warunkiem że resort i prezydent – oddałem się do jego dyspozycji 30 stycznia 2024 roku – osiągną porozumienie. Sam siebie nie mogłem odwołać. To prerogatywa prezydenta. W mojej ocenie ministerstwo nie zadbało o to, by przedstawić prezydentowi kandydatów na poszczególne placówki.