„Znalazł się w sercu terytoriów, które Rosja uważa za swoją strefę wpływów” – tak dziennik „New York Times” opisał podróż amerykańskiego sekretarza stanu. Antony Blinken będzie prawdopodobnie próbował zorientować się, do jakiego stopnia środkowoazjatyccy sojusznicy Moskwy dążą do uniezależnienia się od Kremla po tym, jak wywołał on wojnę na Ukrainie.
Cicha niezgoda
Jak do tej pory żaden z nich nie poparł w ONZ rezolucji potępiających rosyjską agresję na Ukrainę, ale też nie głosował przeciw, czyli za Rosją. W Kazachstanie, największym kraju tego regionu, bardzo silne są sympatie proukraińskie. W ciągu roku z Astany wyruszyło kilka konwojów humanitarnych do Ukrainy. Wraz ze zbudowanymi przez Kazachów w kilku ukraińskich miastach „niezniszczalnymi jurtami” (miejsca, gdzie mieszkańcy bombardowanych miejscowości mogą się ogrzać i naładować elektroniczny sprzęt) doprowadziły do spięć dyplomatycznych między Rosją a Kazachstanem.
Jednocześnie żadne z tych państw nie uznaje ani Krymu, ani okupowanych części Ukrainy za rosyjskie. A prezydent Kazachstanu wywołał nawet skandal w lipcu ubiegłego roku, gdy powiedział to publicznie prezydentowi Putinowi.
Czytaj więcej
Prezydent Kazachstanu Kasym-Żomart Tokajew, który razem z prezydentem Rosji Władimirem Putinem występował na Międzynarodowym Forum Ekonomicznym w Petersburgu (SPIEF), powiedział, że Kazachstan nie uzna niezależności samozwańczych republik z Donieckiem i Ługańskiem.
– W obecnej chwili nie odczuwamy jakiegokolwiek ryzyka czy zagrożenia ze strony Rosji – zapewnił mimo to po spotkaniu z Blinkenem kazachski minister spraw zagranicznych Muchtar Tleuberdi. – Kazachstan nie pozwoli na wykorzystywanie swego terytorium do prowadzenia jakichś inwazji czy obchodzenia sankcji – zaraz jednak dodał szef kazachskiej dyplomacji.