Gdy na początku pandemii zaczęły szerzyć się zachorowania wśród osób przebywających w domach pomocy społecznej, w zakładach opiekuńczo-leczniczych i pielęgnacyjno-opiekuńczych, Sanepid nakazał zamknąć wszystkie te placówki, aby nikt z zewnątrz nie miał do nich wstępu. Stan ten trwa już ponad pół roku i poza doniesieniami, że wciąż wybuchają w nich ogniska COVID-19, niewiele uwagi im się poświęca. Jedynie rodziny odciętych od świata chorych, niejednokrotnie płacące spore sumy za ich profesjonalną opiekę, starają się dowiedzieć, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami tych placówek.
Wszystko zależy od morale, motywacji i liczebności personelu opiekującego się w tych ośrodkach bezradnymi osobami z różnych przyczyn niezdolnymi do samodzielnego życia. Wcześniej opieka ta nie zawsze była wystarczająca i pomoc ze strony bliskich bardzo wiele wnosiła w ich trudne do zaakceptowania chwile starości. Czy możemy być pewni, że bez regularnej kontroli ze strony rodzin są oni należycie pielęgnowani? Co gorsza, Sanepid zakazał wstępu nie tylko rodzinom, ale również lekarzom, nawet w odpowiednim zabezpieczeniu. W ten sposób przewlekle chorzy pensjonariusze domów opieki zostali długotrwale pozbawieni opieki lekarskiej. Nie mogą opuszczać tych ośrodków na wizyty specjalistyczne a specjaliści nie są do nich wpuszczeni. Sanepid zezwala jedynie na wywiezienie do szpitala chorych w ciężkim stanie, gdzie przyjeżdżają niejednokrotnie z wielkimi odleżynami, odwodnieni i z niewydolnością wielonarządową, po to by tam umrzeć. Jednak zgony spowodowane innymi przyczynami niż COVID-19 nie obciążają konta Sanepidu, który wydał te restrykcyjne decyzje.
Ważnym problemem u tych długotrwale pozbawionych kontaktów z rodzinami osób jest ich pogarszający się stan psychiczny. Są oni zamknięci w swoich ośrodkach niczym więźniowie, niekiedy nawet gorzej traktowani, bo jak wyniki z prowadzonych ocen unijne prawa chorych już przed pandemią były rzadziej respektowane w Polsce niż prawa więźniów. Szczególnie trudny jest los osób z ograniczeniami motorycznymi, u których sprawny jest układ nerwowy, ale brakuje siły mięśniom do ruchu. Bardzo źle znoszą teraz ubezwłasnowolnienie, zamknięcie, odcięcie od świata, do którym wcześnie mogli wracać wyjeżdżając z bliskimi na spacery, na mszę, do restauracji, do muzeum czy teatru, spędzając weekendy i święta z bliskimi. Częste odwiedziny rodzin i przyjaciół wiele wnosiły w ich monotonne życie.
Te kontakty miały olbrzymie znacznie dla ich stanu psychicznego, bo ośrodki opiekuńcze zwykle dbały jedynie o ich potrzeby fizyczne. Wszyscy pensjonariusze w tych placówkach zostali tego całkowicie i długotrwale pozbawieni a perspektywy na zmianę tego stanu nie są optymistyczne. Rodzi to w nich poczucie buntu i agresji lub apatii i depresji. Dlatego trudno sobie wyobrazić dalsze funkcjonowanie tych placówek bez stałej obecności w nich psychologów i psychiatrów. Wcześniej nie byli tak potrzebni, ale dziś powinni być zatrudnieni w każdej takiej placówce. Jeśli z powodów sanitarnych zamknęliśmy osoby w podeszłym wieku, to należało przewidzieć skutki psychiczne takich działań i im przeciwdziałać udzielając wsparcia psychologicznego. Tymczasem jest odwrotnie, zakaz wstępu dotyczy nie tylko rodzin i lekarzy ale także psychoterapeutów. Co więcej, w czasie pandemii ograniczono również w tych placówkach posługę duszpasterską, co przez wielu pensjonariuszy może być dotkliwie odczuwane.
Duchowni powinni teraz częściej być w szpitalach czy domach opieki a są znacznie rzadziej niż w przeszłości. Wiąże się to po części z kosztami zabezpieczenia dla nich odpowiednich środków ochrony osobistej ograniczających ryzyko przeniesienia zakażenia. Nie powinnyśmy jednak oszczędzać na realizacji konstytucyjnych praw obywateli, którzy ciężką i wieloletnią pracą na to zasłużyli. Państwo nie może z powodów epidemiologicznych ubezwłasnowolnić wiele tysięcy bezradnych ludzi nie zabezpieczając im odpowiedniej pielęgnacji i wsparcia duchowego. Bardzo podobne zjawiska obserwuje się w Szwajcarii, Francji czy w Belgii. Co świadczy, że pozbawienie osób bezradnych pomocy jest problemem współczesnej cywilizacji i konsekwencją wychowania społeczeństw w przeświadczeniu, że liczy się tylko siła i pieniądze.