Świadczenie rodzinne 500+ ma się zamienić od nowego roku w 800 zł miesięcznie. Choć rząd określa tę podwyżkę jako waloryzację, to jest to ustanowienie podobnej relacji tego świadczenia do przeciętnej płacy w gospodarce jak w momencie wprowadzenia go na rynek. Było to ok. 12 proc. w 2016 r, teraz jest to ok. 7 proc, od nowego roku zapewne będzie to znowu ok. 11 proc. Podobne świadczenia, na co zwraca uwagę Maciej Bukowski, szef fundacji WiseEuropa, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, są znacząco niższe w Niemczech czy Dani – wynoszą ok. 6 proc. przeciętnej płacy. Ekonomista uważa, że zamiast wyborczych obietnic, przydałaby się spokojna debata na temat różnych świadczeń, które może dostać rodzina, w tym taka z dzieckiem. Jej efektem powinny być odpowiedzi na kilka podstawowych pytań. - To, że program 500+ jest powszechny jest jego zaletą, ponieważ jest on przeznaczony na pomoc dla dziecka. W porównaniu do świadczeń w innych krajach jest jednak wysoki w proporcji do płac – uważa ekonomista.
Czytaj więcej
Przez podwyżkę 500+ do 800+ budżet nie zbankrutuje. Zapłacimy za to wyższym długiem i wzrostem podatków.
Wysokie ustawienie pułapu tego świadczenia powinno skutkować przeglądem innych świadczeń, które rodzice otrzymują bez względu na dochód w rodzinie. Są to na przykład świadczenia tuż po urodzeniu dziecka. Jeśli zaś politycy chcą wspierać rodziny w różnych momentach jej rozwoju, nie należałoby świadczenia 500+ podnosić o tak dużą kwotę, tylko co roku indeksować o inflację. Dodatkowo ekonomista powiązałby świadczenia powszechne z koncepcja negatywnego podatku dochodowego: - Jeśli ktoś płaciłby podatek PiT znacząco wyższy niż wynikałoby to z kwot, które otrzymuje w ramach świadczeń rodzicielskich – miałby prawo do ulgi podatkowej. Jeśli zaś ich podatek byłby znacząco niższy – otrzymywaliby wypłatę wyrównującą. Powiązanie świadczenia rodzinnego z systemem podatkowym oznaczałoby zastanowienie się w jaki sposób PiT mogą opłacać rolnicy – Zasady powinny być podobne do tych, które dotyczą przedsiębiorców – dodaje ekonomista.
- Dyskusja koncentruje się na tym, ile ta zmiana może kosztować finanse publiczne, a nie jakiemu celowi ma służyć – zauważa Tomasz Lasocki adiunkt na Wydziale Prawa i Administracji UW. Jego zdaniem, ponieważ program jest obecnie traktowany jako sposób na ograniczenie ubóstwa, to warto wprowadzić próg dochodowy.
Obaj specjaliści uważają, że po to by wsparcie rodzin i rozwoju dzieci było efektywne cześć pieniędzy, która może być przeznaczona na powszechne podniesienie świadczenia do 800 zł (czyli ok. 25 mld zł więcej rocznie) powinna być przeznaczona na usługi publiczne, przede wszystkim na edukację. – W ostatnich latach realnie spadły wydatki na szkolnictwo wyższe i oświatę o niespełna 1 proc. PKB – przypomina Maciej Bukowski.