W zespole pracującym nad reformą podatkową, która ma połączyć PIT ze składkami na ZUS i NFZ, ścierają się dwa poglądy. Część członków uważa, że nie należy zwiększać obciążeń dla małych firm, bo to dla nich ciężar nie do udźwignięcia. Są jednak głosy, że dochody z samozatrudnienia trzeba tak opodatkować, jak pracowników – wynika z informacji „Rzeczpospolitej". Na razie przeważa ten drugi nurt.
– Działalność gospodarcza będzie opodatkowana na podobnych zasadach jak osoby pracujące, ale na warunkach preferencyjnych – mówi „Rzeczpospolitej" Henryk Kowalczyk, minister koordynujący prace nad jednolitą daniną. – Preferencyjne warunki to niższa stawka, ale nie jest jeszcze rozstrzygnięte jaka.
Pojawił się pomysł, by maksymalna stawka jednolitego podatku nie przekraczała 35 proc. – Chodzi o to, by opodatkowanie PIT-owców nie było wyższe niż opodatkowanie CIT-owców i by nie prowokować migracji z jednej formy na drugą – mówi „Rzeczpospolitej" nieoficjalnie jeden z członków zespołu. Dziś podatek CIT dla małych firm to 15 proc., a podatek od dywidend dla właścicieli – 19 proc.
500 zł na wejściu
Maksymalna stawka do 35 proc. jest korzystniejszą propozycją niż ok. 40-proc., jaka ma zostać wprowadzona dla pracujących. Jednak wciąż to dużo więcej niż to, co dziś płacą zamożniejsze firmy.
Nowa danina ma łączyć podatek i składki na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne. Minister Kowalczyk mówi nam, że część ZUS-owska wynosiłaby 27,52 proc. dochodu, przy czym na wejściu tym dochodem była płaca minimalna. Minimalna składka na ZUS wynosiłaby więc ok. 500 zł wobec ok. 1120 zł standardowej składki obecnie.