Rozporządzenie wprowadzające taryfę z tańszą energią na cele grzewcze między godz. 22 a 6 rano obowiązuje od końca 2017 r. Rząd obiecywał dzięki niemu rachunki niższe nawet o 20–25 proc.
Tymczasem wybór tzw. taryfy antysmogowej gwarantuje... wyższe koszty wobec rozwiązań już dostępnych na rynku. I to nawet po drugiej już korekcie stawek nocnych zaproponowanych przez dystrybutorów (wobec pierwotnych spadły o 50–80 proc.). Urząd Regulacji Energetyki zatwierdził je 16 stycznia 2018 r.
Pozorne oszczędności
Eksperci są zgodni, że taryfa nie spełni pokładanych w niej nadziei (autorem rozporządzenia jest Ministerstwo Energii) i właściciele tzw. kopciuchów nie przestawią się na grzanie elektryczne.
Zwłaszcza że nie jest to rozwiązanie dla biednych osób. Bo najpierw trzeba się zdecydować na kosztowną inwestycję w przebudowę systemu ogrzewania, np. w domu jednorodzinnym zainstalować pompę ciepła (koszt 25–26 tys. zł) lub piec elektryczny z akumulacją (za 2–3 tys. zł) w domach wielorodzinnych niepodłączonych do sieci ciepłowniczej. Jak zauważa Andrzej Guła z Polskiego Alarmu Smogowego, na to drugie rozwiązanie decydują się przeważnie emeryci mieszkający w kamienicach. Nie można ich jednak namawiać na tzw. taryfę antysmogową, bo zapłacą więcej niż w razie wybrania dostępnej od dawna taryfy dwustrefowej (G12 z tańszą energią w nocy i przez dwie godziny w ciągu dnia, od 13 do 15) lub weekendowej (G12w, tańsza energią także w dni wolne od pracy).