Najpierw Skarb Państwa, potem podmioty prywatne, potem zagraniczne – tak powinna wyglądać piramida w polskich zdolnościach obronnych – wyjaśniał w niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Marcin Idzik, członek zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Ta wypowiedź dobrze pokazuje, jakie mamy w Polsce formy własności przemysłu zbrojeniowego.
Pierwszą grupę stanowią podmioty kontrolowane przez państwo, które zasadniczo są zrzeszone w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Te najbardziej rozpoznawalne to produkująca m.in. armatohaubice Krab Huta Stalowa Wola, Stocznia Wojenna, która zaangażowana jest w budowę okrętów w programie „Miecznik” czy skarżyskie Mesko, które wytwarza m.in. zestawy przeciwlotnicze Piorun. Druga grupa to prywatne podmioty zbrojeniowe, z których zdecydowanie największa jest słynąca z bezzałogowców Grupa WB. Ale nie wolno też zapominać o innych, jak choćby notowanej na GPW Lubawie, która produkuje m.in. kamizelki kuloodporne, czy zajmującym się zabudową pojazdów AMZ Kutno. Wreszcie trzecią grupę stanowią zagraniczni giganci, którzy mają w Polsce swoje zakłady, jak choćby PZL Mielec, których właścicielem jest amerykański Lockheed Martin czy WZL Świdnik należący do włoskiego Leonardo.
Czytaj więcej
W najbliższych tygodniach rodzimy przemysł obronny powinien podpisać kilka dużych kontraktów wartych miliardy złotych. Chodzi m.in. o wozy bojowe Borsuk. Kończą się także negocjacje w sprawie zakupu czołgów K2.
Nie mam pańskiego czołgu i co mi pan zrobisz
Można zaryzykować tezę, że paradoksalnie to właśnie na państwowe spółki państwo ma najmniejszy wpływ. Papierkiem lakmusowym takiej sprawczości, a raczej jej braku, jest realizacja umów, które państwo zawiera z podmiotami zbrojeniowymi. Niech za narzędzie analityczne posłuży nam przysłowie „po owocach ich poznacie”. Jeśli chodzi o nieterminowe dostawy, to w branży zbrojeniowej nie jest to nic szczególnego, zdarza się to wszystkim. Problem w tym, że nikomu z kontrahentów MON nie zdarza się na taką skalę jak podmiotom zrzeszonym w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Przykłady można wymieniać długo, ale podam dwa naprawdę spektakularne. W 2018 r. podpisano umowę, wg której za prawie 800 mln zł resort kupi 40 bezzałogowców klasy taktycznej Orlik. Pierwotny termin dostaw to 2021 r. Niestety, do dziś nie ma nawet gotowego produktu. Z kolei jeszcze wcześniej, bo w 2015 r., podpisano umowę na modernizację czołgów Leopard 2. Gwoli sprawiedliwości – z Bumarem Łabędy współpracuje w tym obszarze niemiecki Rheinmetall. Czołgi miały być gotowe w 2020 r. Tymczasem do dziś Wojsko Polskie odebrało nieco ponad połowę zmodernizowanych egzemplarzy.
Jednak ta nieterminowość objawia się też w działaniach inwestycyjnych. Tu doskonałym przykładem tzw. projekt 400, który realizowało skarżyskie Mesko. Nazwa pochodzi stąd, że państwo dokapitalizowało spółkę kwotą ponad 400 mln zł. Powstać miały m.in. linia do produkcji amunicji małokalibrowej, ale też zdolność do wytwarzania podstawowych prochów. Wszelkie prace miały się zakończyć do końca tego roku. To się oczywiście nie wydarzy, nie wiemy, kiedy uda się zakończyć projekt.