Maciej Miłosz: Państwowa zbrojeniówka potrzebuje szefa

Obecnie wpływ państwa na państwową zbrojeniówkę jest de facto mniejszy niż na tę... prywatną. Czy pomysłem na rozwiązanie tej sytuacji jest powrót PGZ pod nadzór MON?

Publikacja: 06.11.2024 05:07

W 2015 r., podpisano umowę na modernizację czołgów Leopard 2. Bumar Łabędy, współpracujący z niemiec

W 2015 r., podpisano umowę na modernizację czołgów Leopard 2. Bumar Łabędy, współpracujący z niemieckim Rheinmetallem, miał je dostarczyć gotowe w 2020 r. Dotarła nieco ponad połowa mat. pras.

Foto: Fotorzepa, Jakub Czermiński

Najpierw Skarb Państwa, potem podmioty prywatne, potem zagraniczne – tak powinna wyglądać piramida w polskich zdolnościach obronnych – wyjaśniał w niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Marcin Idzik, członek zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Ta wypowiedź dobrze pokazuje, jakie mamy w Polsce formy własności przemysłu zbrojeniowego.

Pierwszą grupę stanowią podmioty kontrolowane przez państwo, które zasadniczo są zrzeszone w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Te najbardziej rozpoznawalne to produkująca m.in. armatohaubice Krab Huta Stalowa Wola, Stocznia Wojenna, która zaangażowana jest w budowę okrętów w programie „Miecznik” czy skarżyskie Mesko, które wytwarza m.in. zestawy przeciwlotnicze Piorun. Druga grupa to prywatne podmioty zbrojeniowe, z których zdecydowanie największa jest słynąca z bezzałogowców Grupa WB. Ale nie wolno też zapominać o innych, jak choćby notowanej na GPW Lubawie, która produkuje m.in. kamizelki kuloodporne, czy zajmującym się zabudową pojazdów AMZ Kutno. Wreszcie trzecią grupę stanowią zagraniczni giganci, którzy mają w Polsce swoje zakłady, jak choćby PZL Mielec, których właścicielem jest amerykański Lockheed Martin czy WZL Świdnik należący do włoskiego Leonardo.

Czytaj więcej

Nadchodzi dobry koniec roku dla polskiej zbrojeniówki

Nie mam pańskiego czołgu i co mi pan zrobisz

Można zaryzykować tezę, że paradoksalnie to właśnie na państwowe spółki państwo ma najmniejszy wpływ. Papierkiem lakmusowym takiej sprawczości, a raczej jej braku, jest realizacja umów, które państwo zawiera z podmiotami zbrojeniowymi. Niech za narzędzie analityczne posłuży nam przysłowie „po owocach ich poznacie”. Jeśli chodzi o nieterminowe dostawy, to w branży zbrojeniowej nie jest to nic szczególnego, zdarza się to wszystkim. Problem w tym, że nikomu z kontrahentów MON nie zdarza się na taką skalę jak podmiotom zrzeszonym w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Przykłady można wymieniać długo, ale podam dwa naprawdę spektakularne. W 2018 r. podpisano umowę, wg której za prawie 800 mln zł resort kupi 40 bezzałogowców klasy taktycznej Orlik. Pierwotny termin dostaw to 2021 r. Niestety, do dziś nie ma nawet gotowego produktu. Z kolei jeszcze wcześniej, bo w 2015 r., podpisano umowę na modernizację czołgów Leopard 2. Gwoli sprawiedliwości – z Bumarem Łabędy współpracuje w tym obszarze niemiecki Rheinmetall. Czołgi miały być gotowe w 2020 r. Tymczasem do dziś Wojsko Polskie odebrało nieco ponad połowę zmodernizowanych egzemplarzy.

Jednak ta nieterminowość objawia się też w działaniach inwestycyjnych. Tu doskonałym przykładem tzw. projekt 400, który realizowało skarżyskie Mesko. Nazwa pochodzi stąd, że państwo dokapitalizowało spółkę kwotą ponad 400 mln zł. Powstać miały m.in. linia do produkcji amunicji małokalibrowej, ale też zdolność do wytwarzania podstawowych prochów. Wszelkie prace miały się zakończyć do końca tego roku. To się oczywiście nie wydarzy, nie wiemy, kiedy uda się zakończyć projekt.

Czytaj więcej

Jest nowy pomysł na finansowanie fabryk amunicji 155 mm

Potrzebna konsolidacja na szczeblu rządowym

Jesteśmy więc w takiej sytuacji: państwo, które formalnie jest właścicielem PGZ poprzez Ministerstwo Aktywów Państwowych, i które poprzez Ministerstwo Obrony Narodowej jest głównym zamawiającym w PGZ i które np. poprzez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów dofinansowuje PGZ, de facto na PGZ ma wpływ znikomy. I nie chodzi tu o wpływ formalny, jak np. zdolność do wymiany tego czy już kolejnego prezesa którejś ze spółek PGZ. Akurat to politykom, czy to szczebla centralnego, czy lokalnego, idzie niezależnie od opcji akurat rządzącej nad wyraz sprawnie.

Chodzi o taki wpływ, który sprawiłby, że Polska Grupa Zbrojeniowa stanie się podmiotem w miarę w krótkim terminie potrafiącym wyprodukować w miarę duże liczby w miarę roztropnego uzbrojenia.

Jak to osiągnąć? Nad tym głowią się kolejne ekipy rządowe. Można powiedzieć, że idzie to do przodu, ale bardzo, bardzo powoli. Apologeci wolnego rynku zakrzykną: „prywatyzujmy, przecież prywatna zbrojeniówka rośnie znacznie szybciej niż państwowa”. Ale, słusznie czy niesłusznie, takie rozwiązanie ze względów politycznych się w Polsce nie wydarzy.

W moim przekonaniu PGZ od lat jest ofiarą tego, że nie ma jednego „gospodarza projektu”. I choć już wyszliśmy z ery corocznych prezesów, gdy zarządy zmieniały się jak rękawiczki, to dalej są problemy, by coś się w PGZ ruszyło. Z kolei na szczeblu rządowym zaangażowany jest MAP, MON, mamy też Ministerstwo Rozwoju i Technologii, które właśnie pracuje nad rozporządzeniem dotyczącym ulg podatkowych dla zbrojeniówki, a do tego dochodzą jeszcze politycy najróżniejszego szczebla.

Tak jak od lat mówi się o konsolidacji niektórych spółek PGZ, tak być może warto pomyśleć o takiej konsolidacji na poziomie rządowym. Jedną z pierwszych decyzji Antoniego Macierewicza jako ministra obrony narodowej było to, że nadzór nad zbrojeniówką znów znalazł się w resorcie obrony. Z jednej strony doprowadziło to do paradoksalnej sytuacji, w której to np. resort obrony obciążał karami za nieterminowe dostawy podmiot, który… sam nadzorował. Z drugiej strony wiadomo było, kto za zbrojeniówkę odpowiadał i kto będzie winien ewentualnej porażki.

To tylko jedno z możliwych rozwiązań, nie wiem, czy najlepsze. Wiadomo, że są też inne sposoby, by tę władzę nad zbrojeniówką skonsolidować, jak choćby powołanie rządowego pełnomocnika, jak to ma miejsce przy okazji budowy elektrowni atomowych. Nie wiem, czy i na co zdecyduje się rząd. Wydaje się jednak, że sytuacja, w której państwowy przemysł zbrojeniowy trochę działa, a trochę nie, powinna się skończyć. „Delikatnym” argumentem „za” jest to, że już wkrótce minie równo 1000 dni od rosyjskiej agresji na Ukrainę.

Najpierw Skarb Państwa, potem podmioty prywatne, potem zagraniczne – tak powinna wyglądać piramida w polskich zdolnościach obronnych – wyjaśniał w niedawnym wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Marcin Idzik, członek zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Ta wypowiedź dobrze pokazuje, jakie mamy w Polsce formy własności przemysłu zbrojeniowego.

Pierwszą grupę stanowią podmioty kontrolowane przez państwo, które zasadniczo są zrzeszone w Polskiej Grupie Zbrojeniowej. Te najbardziej rozpoznawalne to produkująca m.in. armatohaubice Krab Huta Stalowa Wola, Stocznia Wojenna, która zaangażowana jest w budowę okrętów w programie „Miecznik” czy skarżyskie Mesko, które wytwarza m.in. zestawy przeciwlotnicze Piorun. Druga grupa to prywatne podmioty zbrojeniowe, z których zdecydowanie największa jest słynąca z bezzałogowców Grupa WB. Ale nie wolno też zapominać o innych, jak choćby notowanej na GPW Lubawie, która produkuje m.in. kamizelki kuloodporne, czy zajmującym się zabudową pojazdów AMZ Kutno. Wreszcie trzecią grupę stanowią zagraniczni giganci, którzy mają w Polsce swoje zakłady, jak choćby PZL Mielec, których właścicielem jest amerykański Lockheed Martin czy WZL Świdnik należący do włoskiego Leonardo.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Biznes
Strategiczne Spotkania w Świecie Biznesu
Biznes
Podcast „Twój Biznes”: Frankowa kontrofensywa banków
Biznes
Nie ma już certyfikowanego mechanizmu badania internetu. Co z reklamacjami?
Biznes
Nvidia chwali się wynikami kwartalnymi. Lepsze od prognoz
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Biznes
Francja mniej atrakcyjna dla inwestorów zagranicznych