Zapowiedź zwiększenia podatku od wydobycia surowców w Polsce rozgrzała inwestorów. Jednak okazuje się, że na razie KGHM, PGNiG czy spółki węglowe są w ogonie pod względem wysokości opłat za wydobycie złóż, które nie są własnością firm, lecz państwa.
W krajach będących liderami eksploatacji miedzi, czyli w Peru, Chile i Australii, podatki są o wiele wyższe. Jeśli jednak przyjąć zapowiedzi resortu finansów, że nowa danina wyniosłaby dziś ok. 2 mld zł w skali roku, przebilibyśmy te kraje. W Peru i Chile firmy uiszczają opłatę eksploatacyjną na poziomie 1 – 12 proc. zysku operacyjnego oraz podatek górniczy 2 – 8,4 proc. zysku operacyjnego. W Australii to 3,5 proc. przychodów, ale tam szykowany jest obecnie „superpodatek" 30 proc. dla miedzi i węgla. Projekt ustawy został oprotestowany przez górnicze potęgi, m.in. Xtrata czy BHP Billiton, ale 2 listopada trafił do parlamentu.
Jak szacuje Paweł Puchalski, szef działu analiz DM BZ WBK, według modelu z Peru, Chile czy Australii roczny podatek wydobywczy KGHM wyniósłby 627 –711 mln zł.
– Zakładając obecne ceny miedzi oraz model royalties z Chile, szacujemy potencjalne wpływy z KGHM na ok. 800 –900 mln zł rocznie (dziś opłata eksploatacyjna tej spółki to 90 mln zł rocznie – red.). Nie zakładamy podniesienia opłat od węgla (względy społeczno-polityczne oraz wysokie koszty wydobycia śląskich kopalń), a wprowadzenie wyższych opłat od ropy i gazu dopiero po 2014 – 2015 r. – uważa Maciej Hebda, analityk Espirito Santo.
Szczegóły światowych opłat od kopalin przedstawia raport „Mining Royalties" Banku Światowego. W swoich zaleceniach podkreśla on, że zróżnicowana sytuacja geologiczna czy gospodarcza poszczególnych krajów sprawia, że podejście do opłat ze złóż powinno być sprawą indywidualną, jednak są pewne wspólne wytyczne. Bank zaznacza, że rządy muszą wiedzieć, że takie podatki wpływają na plany inwestycyjne firm, dlatego potrzebne są konsultacje z przemysłem, a w sytuacjach szczególnych np. zawieszenie opłat.