Na wartym 7 mld zł rocznie, ale wciąż trapionym przez wojny cenowe rynku ochrony mniejsze spółki – a to największa grupa wśród ponad 2 tys. firm w Polsce – rozpoczęły nerwowe przymiarki do nowej sytuacji. Z jednej strony widać już efekty wprowadzonej na początku roku deregulacji. W jej efekcie wyraźnie zaczęło przybywać w terenie małych firm lokalnych, które łatwiej założyć po zniesieniu obowiązujących wcześniej surowych egzaminów na licencje.
– Z drugiej strony obserwujemy przygotowania do konsolidacji, badanie możliwości ewentualnych fuzji i sprzyjającą przejęciom większą elastyczność właścicieli, najbardziej nawet przywiązanych do własnej marki – wylicza Sławomir Wagner, prezes Polskiej Izby Ochrony zrzeszającej 150 głównie mniejszych i średnich spółek.
W ocenie Wagnera w branży robi się coraz bardziej nerwowo, bo do przedsiębiorców dotarło, że to oni poniosą główny ciężar finansowy planowanego uzusowania umów cywilnoprawnych. – Jeśli ustawodawca nie wydłuży do ponad roku vacatio legis, najsłabsi nie wytrzymają finansowego uderzenia. I jak zwykle w podobnych sytuacjach uciekną w szarą strefę – ostrzega prezes PIO.
Dziś, według oceny Polskiej Izby Ochrony, w branży security dominują umowy śmieciowe – na ich podstawie zatrudnionych jest ponad 70 proc. z 300 tysięcy pracowników sektora. Michał Kasprzyk, ekspert izby, dodaje, że nastroje wśród przedsiębiorców dodatkowo się pogorszyły, gdy w maju w rachunkach zobaczyli skutki cięć w państwowych dopłatach do zatrudnienia osób niepełnosprawnych. Publiczne pieniądze wypłacane firmom o statusie zakładu pracy chronionej wciąż bardzo się liczą w bilansach wielu spółek security. Koszty pracy to zresztą kluczowy parametr w usługach związanych z bezpieczeństwem.
300 tysięcy osób pracuje obecnie w tym sektorze