Jędrzej Bielecki: Donald Trump czy Kamala Harris? Cywilizacyjny wybór Ameryki

Stany Zjednoczone będą nadal przewodziły wolnemu światu? Taka jest najważniejsza stawka starcia Kamali Harris i Donalda Trumpa o Biały Dom.

Aktualizacja: 04.11.2024 09:00 Publikacja: 04.11.2024 04:30

Kontrast między wizjami Ameryki Kamali Harris i Donalda Trumpa pozostaje brutalny

Kontrast między wizjami Ameryki Kamali Harris i Donalda Trumpa pozostaje brutalny

Foto: AFP

Ukraina, być może NATO: to od amerykańskiej polityki zagranicznej zwykło się zaczynać analizę wpływu, jaki może mieć wynik wyborów prezydenckich w USA na świat, a w szczególności na naszą część Europy. Ale tym razem jeszcze ważniejsza jest dla nas wizja przyszłości samej Ameryki, jaką ma każdy z kandydatów. 

Wizję Kamali Harris znamy z minionych niemal czterech lat. To próba Joe Bidena wyjścia naprzeciw obawom pauperyzującej się klasy średniej. Nie jest bez wad, w szczególności dlatego, że Kamala Harris wpadła w głęboką zależność od wielkiej finansjery, Wall Street. Istnieje więc spore ryzyko, że zawiedzie nadzieje wielu uboższych Amerykanów jak zawiódł je Barack Obama, stając po stronie banków w czasie wielkiego kryzysu finansowego. Harris nie potrafiła też utrzymać pod kontrolą imigracji. Zależnie od sondaży zmienia zdanie w tak zasadniczych sprawach, jak wydobycie gazu i ropy przy użyciu niszczących środowisko metod (fracking). Z pewnością nie cofnie się przed ochroną amerykańskiego rynku przed importem z Europy, jeśli uzna to za konieczne dla ratowania rodzimego biznesu. Nie wiadomo wreszcie, czy starczy jej determinacji we wdrażaniu ogromnych programów socjalnych, rozwoju edukacji czy modernizacji infrastruktury, które podjął Joe Biden – prezydent skądinąd o wiele bardziej dalekowzroczny niż Barack Obama. 

Donald Trump nie uznał przegranej w 2020 r. Joe Bidena uważa za uzurpatora

Ale mimo to kontrast między wizjami Ameryki Harris i Trumpa pozostaje brutalny. Kwintesencją tego ostatniego jest plan powierzenia Elonowi Muskowi „rewizji budżetu federalnego”. Ma on doprowadzić do ograniczenia o blisko jedną trzecią wydatków państwa, czyli masakrę subwencji na edukację, infrastrukturę czy zdrowie. To pozwoliłoby na radykalne zmniejszenie podatków dla wielkiego biznesu bez doprowadzenia do bankructwa kraju, którego dług sięga już 120 proc. PKB. Ceną byłaby jednak niespotykana do tej pory polaryzacja dochodów w USA, co najpewniej doprowadziłoby do desperacji najuboższych Amerykanów, z których dziś paradoksalnie wielu głosuje na Trumpa. Stąd już tylko krok do wojny domowej, jakiej Stany nie znały od ponad półtora wieku.

Czytaj więcej

Śmieciowa wojna na słowa. Po raz pierwszy Kamala Harris musiała się zdystansować od Joe Bidena

Ale nie mniej niepokojące jest podejście Trumpa do demokracji i państwa prawa. Kandydat republikanów do dziś nie uznał przegranej w 2020 roku. Uważa więc Bidena za uzurpatora. Nie zamierza też uznać ewentualnej porażki 5 listopada. Zapowiada za to zemstę na sędziach, deputowanych, urzędnikach, mediach i wszystkich tych, którzy próbowali stanąć na jego drodze. A inaczej niż w 2016 r. ma teraz nie tylko ekipę gotową wypełnić ten plan, ale i większość w Sądzie Najwyższym, która już przyznała mu niemal bezgraniczny immunitet za to, co zrobił w czasie pierwszej kadencji.

Można mieć wątpliwości, czy amerykańskie państwo, które nie potrafiło skazać Trumpa za próbę zamachu stanu 6 stycznia 2021 r., byłoby zdolne oprzeć się takiemu atakowi. Wydaje się natomiast pewne, że w razie zwycięstwa kandydata republikanów Ameryka przestałaby być przywódcą wolnego świata. Tymczasem od Francji po Włochy, od Holandii po Polskę – w zdecydowanej większości krajów Unii Europejskiej populistyczna, nacjonalistyczna prawica jest u władzy lub bliska jej zdobycia. Gdyby znalazła sojusznika w amerykańskim przywódcy wzorującym się na Viktorze Orbánie, mogłaby tak się wzmocnić, że zaczęłaby nadawać ton zjednoczonej Europie. 

Czytaj więcej

Orbán: zwycięstwo Trumpa zmusi Europę do przemyślenia kwestii wsparcia dla Ukrainy

Byłoby to tym bardziej niebezpieczne, że Trump, który, wspierając brexit, okazał się pierwszym prezydentem USA dążącym to wysadzenia europejskiej integracji, może doprowadzić do rozbicia także i wspólnoty transatlantyckiej. 38 proc. spośród 700 czołowych politologów amerykańskich uważa, że jeśli nie formalnie, to faktycznie wyprowadzi on Stany z sojuszu atlantyckiego, permanentnie podważając amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa dla Europy. To samo grono ocenia tylko na 1 proc. podobne ryzyko w przypadku wygranej Harris. 

Wybory prezydenckie w USA 2024. Co oznaczałoby zwycięstwo Donalda Trumpa dla Polski i Ukrainy

Polska jest relatywnie dobrze przygotowana na ten czarny scenariusz. Podobnie jak Korea Południowa czy Izrael, jest krajem, który nie pokłada całej strategii bezpieczeństwa w amerykańskiej odsieczy, ale zbrojąc się na potęgę, sama staje się zbyt kosztownym celem ataku dla Rosji. Ale przecież na dłuższą metę to nie wystarczy. Polska musiałaby myśleć o alternatywnych sojuszach. A jedyny możliwy, z Niemcami, jest dziś trudny do wyobrażenia biorąc pod uwagę, że koalicyjny rząd Olafa Scholza jest na skraju rozpadu. 

Foto: Paweł Krupecki

Harris zapowiedziała, że będzie nadal wspierać obronę Ukrainy przed Rosją. Czy tak się faktycznie stanie, zależy jednak także od tego, czy w wyniku wyborów 5 listopada demokraci odzyskają większość w Izbie Reprezentantów albo przynajmniej ją zachowają (łącznie z senatorami niezależnymi) w Senacie. Coraz trudniej wyobrazić sobie jednak, że Kongres uruchomi równie duże fundusze dla Kijowa jak to było w ciągu trzech pierwszych lat wojny. A i wtedy Biden nie odważył się uruchomić takiego wsparcia, które umożliwiłoby Ukraińcom odniesienie zwycięstwa nad Rosją. W lipcu zaś na szczycie NATO w Waszyngtonie odchodzący prezydent USA nie uchylił drzwi do nawet odległego członkostwa Kijowa w NATO.

Zwycięstwo Harris nie otwiera więc świetlanej przyszłości przed Ukraińcami. Ale jest o wiele mniej ryzykowne niż wygrana Trump. Republikanin zapowiada, że „w ciągu 24 godzin” doprowadzi do wygaszenia wojny. Nietrudno się domyśleć, że ceną byłoby faktyczne (choć nie formalne) oddanie Kremlowi podbitych ziem ukraińskich. Czy w zamian Ukraina otrzymałaby gwarancje bezpieczeństwa od Ameryki czy wręcz zaproszenie do NATO? Biorąc pod uwagę podejście Trumpa do sojuszu, można mieć co do tego wątpliwości. 

Przede wszystkim jednak zwycięstwo republikanina nadałoby inny charakter wojnie w Ukrainie. To już nie byłoby starcie demokracji z autorytaryzmem ale raczej konfrontacja dwóch potęg starających się nakreślić granice własnych stref wpływów. 

Czytaj więcej

Pensylwania: Niespodziewany punkt ciężkości Ameryki

Ale nie inaczej wyglądałby też spór Chin i USA. Miejsce rywalizacji dwóch systemów politycznych zajęłaby już tylko wojna handlowa. Podobnie w relacji z Meksykiem, który za sprawą odchodzącego prezydenta Andresa Manuela Lopeza Obradora może przestać być demokracją. Jeżeli zapewni kontrolę nad migracją i ograniczy deficyt handlowy z Ameryką  Trumpa, nie będzie miał nic przeciw.  

Ukraina, być może NATO: to od amerykańskiej polityki zagranicznej zwykło się zaczynać analizę wpływu, jaki może mieć wynik wyborów prezydenckich w USA na świat, a w szczególności na naszą część Europy. Ale tym razem jeszcze ważniejsza jest dla nas wizja przyszłości samej Ameryki, jaką ma każdy z kandydatów. 

Wizję Kamali Harris znamy z minionych niemal czterech lat. To próba Joe Bidena wyjścia naprzeciw obawom pauperyzującej się klasy średniej. Nie jest bez wad, w szczególności dlatego, że Kamala Harris wpadła w głęboką zależność od wielkiej finansjery, Wall Street. Istnieje więc spore ryzyko, że zawiedzie nadzieje wielu uboższych Amerykanów jak zawiódł je Barack Obama, stając po stronie banków w czasie wielkiego kryzysu finansowego. Harris nie potrafiła też utrzymać pod kontrolą imigracji. Zależnie od sondaży zmienia zdanie w tak zasadniczych sprawach, jak wydobycie gazu i ropy przy użyciu niszczących środowisko metod (fracking). Z pewnością nie cofnie się przed ochroną amerykańskiego rynku przed importem z Europy, jeśli uzna to za konieczne dla ratowania rodzimego biznesu. Nie wiadomo wreszcie, czy starczy jej determinacji we wdrażaniu ogromnych programów socjalnych, rozwoju edukacji czy modernizacji infrastruktury, które podjął Joe Biden – prezydent skądinąd o wiele bardziej dalekowzroczny niż Barack Obama. 

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Reiter: Putin zmienił sposób postępowania z Niemcami. Mają się bać Rosji
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Trzeba było uważać, czyli PKW odrzuca sprawozdanie PiS
Opinie polityczno - społeczne
Kozubal: 1000 dni wojny i nasza wola wsparcia
Opinie polityczno - społeczne
Apel do Niemców: Musicie się pożegnać z życiem w kłamstwie
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie polityczno - społeczne
Joanna Ćwiek-Świdecka: Po nominacji Roberta F. Kennedy’ego antyszczepionkowcy uwierzyli w swoją siłę