Pomysł korespondencyjnego głosowania rozwija się w błyskawicznym tempie. Wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki poinformował o poprawce, zgodnie z którą wybory będą już wyłącznie korespondencyjne. A lokale i komisje będą „wirtualne". Oznacza to, że teoretycznie ponad 30 mln uprawnionych obywateli będzie musiało oddać swój głos za pośrednictwem poczty.
To bardzo skomplikowana operacja logistyczna, biorąc pod uwagę, że do wyborów zostało niespełna sześć tygodni. Scenariusz takiego głosowania zakłada np. wprowadzenie modelu bawarskiego – wyborcy otrzymywaliby pakiety do głosowania pocztą, następnie tą samą drogą wróciłyby one do „wirtualnych" urn wyborczych. Mając w Sejmie większość, łatwo wprowadzić właściwie każde rozwiązanie legislacyjne, jednak poważną rafą mogą okazać się technikalia. Te mogą nie udźwignąć woli ustawodawcy.
Czytaj także: Eksperci: głosowanie listowne niekonstytucyjne i niewykonalne
Kiedy w wyborach prezydenckich w 2015 r. wprowadzono powszechne, ale nieobligatoryjne głosowanie korespondencyjne, z takiej możliwości skorzystało 57 tys. osób. I udało się. W sytuacji kiedy głosować będą miliony, może to być zadanie karkołomne. Jeżeli pakiety wyborcze będą wysyłane do obywateli zwykłym, niepoleconym listem, rodzi to wiele zagrożeń. Nie ma bowiem gwarancji, że przesyłka trafi do adresata. Co z osobami migrującymi, mieszkającymi w innych miejscach niż meldunek, co ze studentami, pracownikami sezonowymi itp.?
To miliony ludzi, których adres pobytu nie jest pewny i na dziś nieweryfikowalny. Mogą oni nie otrzymać kart do głosowania, a co gorsze, ich karty mogą trafić w nieuprawnione ręce, stać się przedmiotem kradzieży czy handlu. Czy w internecie zaczną pojawiać się ogłoszenia „Aaa... kartę do głosowania kupię"? Skala nieprawidłowości przy takiej wielomilionowej operacji może być ogromna.