Według szacunków policji, w II Marszu Równości w Lublinie wzięło udział ok. 1,5 tys. osób. Na trasie przemarszu doszło do incydentów, określanych przez mundurowych jako „niegroźne”. Marsz próbowało zakłócić kilka grup po kilkadziesiąt osób. Doszło m.in. do szarpaniny z funkcjonariuszami, którzy otoczyli kordonem maszerujących. W stronę policjantów wznoszono też niewybredne okrzyki. Ponad 30 osób zostało zatrzymanych.
Wśród zatrzymanych osób jest małżeństwo z Lublina, które na miejscu pojawiło się z ładunkiem wybuchowym. – Według biegłego przedmioty zabezpieczone przy zatrzymanych były groźne dla życia – powiedział Bartosz Frąk, szef Prokuratury Rejonowej Lublin-Południe w rozmowie z "Dziennikiem Wschodnim".
Para usłyszała zarzuty. Oskarżeni złożyli wyjaśnienia w tej sprawie, ale prokuratura nie zdradza szczegółów. Sąd przychylił się do wniosku śledczych i zastosował wobec małżeństwa areszt tymczasowy na okres trzech miesięcy.
Małżeństwo usłyszało zarzuty z art. 171 Kodeksu karnego. Dotyczy on m.in. nielegalnego wytwarzania i posiadania urządzeń wybuchowych, które mogą sprowadzić niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia wielu osób. Grozi za to kara od pół roku do ośmiu lat więzienia.
Zatrzymani pojawili się na Marszu Równości z pojemnikami z gazem. Przymocowali do nich petardy. Wybuch takiego pojemnika mógłby doprowadzić do śmierci osób, które znajdowały się w pobliżu.