W połowie marca, kiedy sądy w całej Polsce przestały orzekać na zwykłych zasadach, zastanawiano się, co zrobić, by wymiar sprawiedliwości nie przestał funkcjonować. Jeden ze sposobów na przeciwdziałanie zatorom w sądach miały być rozprawy zdalne. Po pół roku widać, to efektu nie dało. Dlaczego? Główny powód to niechęć sędziów.
Strach przed nowym
Rafał Terlecki, prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku, przyznaje:
– Takich rozpraw jest rzeczywiście niewiele – kilkanaście, kilkadziesiąt tygodniowo. Powodów jest kilka – tłumaczy i wylicza: – Brak przyzwyczajenia zarówno sędziów, jak i stron, niedostatek sal przystosowanych do prowadzenia takich rozpraw czy nawet sprzętu oraz oprogramowania. Mam jednak nadzieję, że w sprawach cywilnych czy gospodarczych taka formuła prowadzenia procesu będzie zyskiwała na popularności.
Czytaj także: Nie ma szansy na poprawę w sądach
Podobnie jest w sądach warszawskich. Dwa tygodnie temu na ok. 1 tys. rozpraw w tygodniu 50–80 prowadzi się zdalnie, a 300 spada z wokandy (z powodu Covidu i innych).