Czy „konstrukcja" europejska może jeszcze uniknąć rozpadu? Od 2005 roku i w związku z niepowodzeniem Traktatu Konstytucyjnego rozlegają się coraz bardziej niepokojące sygnały, którym towarzyszy niemożność obudzenia się przywódców z ich dogmatycznego snu. Ani powtarzające się wyborcze wpadki, ani załamanie ekonomiczne strefy euro, ani dofinansowywanie przez podatników nieodpowiedzialnych bankierów, ani „zejście przez Grecję do piekieł", ani niezdolność do znalezienia wspólnej odpowiedzi w związku z migracjami, ani brexit, ani niemoc wobec dyktatu amerykańskiego, ani wzrost ubóstwa, nierówności, nacjonalizmów i ksenofobii – nic nie doprowadziło do otwarcia na szczeblu UE demokratycznej debaty na temat głębokiego kryzysu, który Unię dotyka, i sposobów jego przezwyciężenia.
Z powodu nieobecności europejskiej przestrzeni publicznej kwestia polityk UE jest rozważana tylko na poziomie państw członkowskich. Tymczasem to nie tam polityki te są kształtowane. W konsekwencji krajowa debata sprowadza się do dyskusji, czy dysfunkcyjną Unię trzeba aprobować, czy też należy ją opuścić. Albert Hirschman (nieżyjący już amerykański ekonomista – red.) wskazał, iż trzy możliwości otwierają się dla instytucji w kryzysie lub sytuacji schyłkowej: oddanie głosu tym, którzy ją krytykują, w celu dokonania reformy (głos), wyjście (exit) albo akceptowanie lojalności tych, którzy wahają się co do jej opuszczenia lub krytykowania (loyality). Z uwagi na to, iż rzeczywiste organy przywódcze UE (Komisja Europejska, Europejski Trybunał Sprawiedliwości, Rada, Europejski Bank Centralny) są wyłaniane z pominięciem wyborów parlamentarnych, obywatele europejscy mają wrażenie, że są pozbawieni głosu, mając do wyboru tylko lojalność (loyality) albo wyjście z UE (exit). „Debaty" narodowe na temat UE ograniczają się w związku z tym w sposób karykaturalny do perspektywy „za" albo „przeciw" Unii Europejskiej. Ci, którzy krytykują funkcjonowanie UE, muszą się zaliczyć do zbiorowości „przeciw", zrównując się z podejściem etniczno-nacjonalistycznym.
Oceniamy, iż jest to samobójcze. Jest źle, jeśli nie ma alternatywy dla ślepego popierania instytucji unijnych albo wystąpienia z UE. Tym bardziej że potrzebna jest, bardziej niż kiedykolwiek, europejska solidarność w obszarach takich jak ekologia, migracje, nowe technologie lub równowaga geopolityczna na świecie. Stanowisko sygnatariuszy tego listu nie jest lekcją, jakiej udzielają „eksperci". Jest to pozycja badaczy, o różnych przekonaniach politycznych, którzy studiując funkcjonowanie UE z perspektywy państw członkowskich, podzielają alarmującą diagnozę co do tego funkcjonowania.
Zniszczona solidarność
Przyczyną rosnącej dezaprobaty dla UE jest zauważalna rozbieżność między wartościami, jakie ona wyznaje, a stosowanymi przez nią politykami. Wartości, o których mowa, są wskazane w Karcie Praw Podstawowych Unii Europejskiej, w świetle której „Unia jest zbudowana na niepodzielnych, powszechnych wartościach godności ludzkiej, wolności i solidarności; opiera się na zasadach demokracji i państwa prawa". Wspomniana rozbieżność dotyczy w pierwszej kolejności demokracji i w ten sposób, ewidentnie, zasady solidarności.
Niebezpieczeństwo odstępowania struktury europejskiej od demokracji przewidział Pierre Mendes-France (XX-wieczny francuski polityk – red.). Jego zdaniem „abdykacja demokracji może przybrać dwie postaci. Albo będzie to odwołanie się do wewnętrznej dyktatury w drodze przekazania władzy mężowi opatrznościowemu, albo dochodzi do delegacji władzy autorytetowi zewnętrznemu, który w imię rozwiązań technicznych będzie, w istocie, korzystał ze swojej mocy politycznej". Fakty, na nieszczęście, przyznają mu rację. W 2009 r., w swojej decyzji nawiązującej do traktatu lizbońskiego Federalny Sąd Konstytycyjny w Niemczech potępił wyraźnie brak demokracji, czyli porządku, w którym „ludzie mogą desygnować rząd i władze legislacyjne w wyborach wolnych i równych". Nie jest to znane w UE, która dodatkowo dominuje nad rządami. W ostatniej książce zatytułowanej „Europa tak, ale jaka?" jeden z członków tego sądu, wybitny prawnik Dieter Grimm, przypisuje ów brak demokracji zapisowi w traktatach o kształtowaniu polityk gospodarczych na poziomie UE. Tymczasem polityki te winny być wynikiem krajowych deliberacji politycznych. Błędem UE jest, iż odwrotnie do głoszonych wartości i zasad kieruje się tym, co filozof Jurgen Habermas nazwał „federalizmem wykonawczym postdemokratycznym". Ta myśl pojawiła się wcześniej, w 1939 r., u jednego z teoretyków neoliberalizmu Friedricha Hayeka, którego zdaniem Federacja Państw jest zbudowana na podstawie „bezosobowych sił rynku". Dodatkowo ma ona możliwość korzystania z ochronnego parasola „ingerencji legislacyjnej" rządów demokratycznie wybranych oraz niszczenia każdej przestrzeni solidarności, czy to socjalnej, czy narodowej.