Prawo i Sprawiedliwość miało słuchać wyborców. Zamiast tego jest duża szansa, że zrazi do siebie kolejną grupę, która naiwnie oczekiwała, że zostanie potraktowana poważnie. Tym razem chodzi o szeroko pojęte środowisko strzeleckie, któremu Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji zgotowało właśnie bardzo przykrą niespodziankę.
Zanim o samej niespodziance – trzeba zarysować sytuację po 2015 r. Obecna ustawa o broni i amunicji ma głęboko peerelowski rodowód, choć była wielokrotnie nowelizowana. Razi dziwacznymi rozwiązaniami, np. powodującą mnóstwo problemów, skrajnie nielogiczną klasyfikacją pozwoleń według celu, jakiemu broń ma służyć, a nie według rodzaju broni. Zawiera wiele luk – nie gwarantuje np., że dysponująca bronią osoba, która nabawiła się choroby psychicznej, straci natychmiast pozwolenie.
Po nowelizacji z 2011 r. policja straciła szczęśliwie możliwość uznaniowego odmawiania wydawania pozwoleń na broń do celów sportowych, co sprawiło, że liczba strzelców sportowych powoli, ale wyraźnie rośnie. Ogólnie jednak ustawa jest zła, niekonsekwentna, nielogiczna, wbrew pozorom wcale niegwarantująca szczelności systemu, a poza tym – niedostosowana do wymogów unijnej dyrektywy o broni, do implementacji której Polska jest zobowiązana.
Hoplofobia
Dlatego w 2017 r. do Sejmu trafił projekt całkowicie nowej ustawy, wniesiony przez grupę posłów, głównie z ugrupowania Kukiz'15, a przygotowany merytorycznie w kręgach Ruchu Obywatelskiego Miłośników Broni (ROMB). Projekt był zgodny z dyrektywą, porządkował nomenklaturę, wprowadzał do przepisów zdrowy rozsądek, usuwał uznaniowość policji, uszczelniał system (a więc gwarantował większe bezpieczeństwo) i otwierał drogę do rozwoju strzelectwa. Nie był jednak projektem PiS, więc w Sejmie utkwił na dobre. Partia rządząca, jak wiadomo, z zasady cudzych projektów nie akceptuje.
Jednocześnie ważni politycy PiS, gdy pytano ich o problematykę dostępu do broni, w odpowiedzi powielali jeden z najpaskudniejszych mitów, rozpowszechnianych przez hoplofobów (obsesyjnych przeciwników dostępu do broni): że Polacy do posiadania broni „nie dojrzeli". A trzeba tu przypomnieć, że jesteśmy jednym z najbardziej rozbrojonych narodów w Europie, ustępując Niemcom, Czechom, Francuzom. Na sto osób w Polsce przypada 2,5 sztuki broni, w Czechach – 12,5 sztuki, w Niemczech i Francji – 19,6. O Stanach Zjednoczonych nie ma co wspominać, bo to całkowicie inny system, którego nie sposób odnosić do europejskich warunków.