Ten jest inny od wszystkich. Falenta przedstawia się w nim jako osoba lojalna wobec PiS i CBA, której obiecano bezkarność za odsunięcie PO od władzy.
List zaczyna się tak: „W hiszpańskim więzieniu »gnije« człowiek, który wierzył w sprawę pt. Polska uczciwa i sprawiedliwa. Zrobił, co do niego należało, wywiązał się ze wszystkich złożonych obietnic i został okrutnie oszukany przez ludzi wywodzących się z Pana formacji. Obiecali wiele korzyści i łupów politycznych. Czekałem lata codziennie łudzony, że niebawem nadejdzie dzień, w którym zostanę przez Pana ułaskawiony. Nie widać nadziei na jego nadejście. Proszę potraktować ten list jako ostatnią szansę na porozumienie się ze mną. Nie zamierzam umierać w samotności. Ujawnię zleceniodawców i wszystkie szczegóły" – pisze.
W piśmie wymienia 12 osób – prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, ministrów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, szefa CBA Ernesta Bejdę, oficerów biura i dziennikarzy piszących o aferze.
Falenta chce być świadkiem koronnym, ale sam dodaje: „oczywiście Zbigniew Ziobro mi tego statusu nie przyzna. Musiałby być katem własnej formacji". „Już raz udowodniłem swoje możliwości. Po co to powtarzać?" – czytamy.
Co w zamian za ułaskawienie? Wstrzymanie działań. Falenta daje na to miesiąc.
Odręczny list ma osiem stron i datę 12 kwietnia. Z Kancelarii Prezydenta przez prokuraturę trafił do Sądu Okręgowego w Warszawie, który dał nam zgodę na wgląd w akta. W sądzie trwają analizy, czy zawiadomić prokuraturę o wynikającym z listu podejrzeniu przestępstw. Ewentualne śledztwo miałoby sprawdzić, czy – jak twierdzi Falenta – do organizacji nagrywania namawiał go Stanisław Kostrzewski, doradca Kaczyńskiego (co ten miał akceptować), oraz czy nieustaleni ludzie z kręgów władzy obiecywali Falencie ułaskawienie za przysługi.