Jacek Sutryk, nowy prezydent Wrocławia, zapowiedział właśnie, że przygotuje projekt ustawy regulującej ruch małych elektrycznych środków lokomocji. Chodzi głównie o elektryczne hulajnogi. Sytuacja miłośników takich e-urządzeń jest bowiem bardzo skomplikowana. W czym rzecz? Najogólniej mówiąc, nie ma o nich w ogóle mowy w kodeksie drogowym.
Trudno bowiem uznać za pieszego osobę korzystającą z segwaya, gingera, hulera czy longboarda, jeśli porusza się ze stosunkowo dużą prędkością (nawet powyżej 25 km/h). Nie są to również pojazdy, bo nie zostały wpisane do prawa o ruchu drogowym. Wkrótce definicja pojęcia „urządzenie transportu osobistego" ma trafić do kodeksu drogowego (trwają prace nad projektem). Zgodnie z propozycją urządzenie transportu osobistego to: „urządzenie konstrukcyjnie przeznaczone do poruszania się pieszych, napędzane siłą mięśni lub za pomocą silnika elektrycznego, którego konstrukcja ogranicza prędkość jazdy do 25 km/h, o szerokości nieprzekraczającej w ruchu 0,9 m". Jeśli zmiana wejdzie w życie, to miłośnicy napędzanych urządzeń na kółkach będą mogli wyjechać na ścieżki rowerowe. W obecnym stanie prawnym poruszanie się urządzeniami typu elektryczna hulajnoga czy seagway po drogach publicznych, w strefach zamieszkania oraz w strefach ruchu jest zabronione. Policjanci reagują na takie wykroczenia, pouczając lub nakładając mandat karny – od 20 zł do 500 zł (na zasadach ogólnych, bez taryfikatora).
Policjanci ruchu drogowego rozmawiają z właścicielami wypożyczalni i informują, że osoby wypożyczające elektryczną hulajnogę czy seagwaya nie mogą poruszać się po drogach, o czym właściciel powinien ich poinformować.
W razie kolizji bądź wypadków drogowych z udziałem urządzeń niedopuszczonych do ruchu oprócz grzywny, trzeba liczyć się z tym, że ubezpieczyciel nie wypłaci nam odszkodowania. Nowe regulacje stają się więc coraz bardziej konieczne.
Powód? Elektryczne hulajnogi w niektórych miastach działają tak jak rowery miejskie. I to niezależnie od pory roku.