Sześćdziesiąt lat temu – dokładnie 3 marca 1956 roku – na Cementerio Del Sur w Caracas odbył się pogrzeb Jana Rogalskiego. Zmarłego ledwie dzień wcześniej na zawał serca, jowialnego, sądząc z fotografii, pracownika miejscowej Biblioteca Nacional na ostatni spoczynek odprowadzali ksiądz katolicki, żona wraz z dwójką nastoletnich synów i niewielkie grono znajomych.
Niektórzy pewnie znali Rogalskiego jako redaktora efemerycznego „Głosu Polaka w Wenezueli", aktywnego wśród lokalnego uchodźstwa. Smutna uroczystość nie wzbudziła jednak żadnego zainteresowania prasy: tej lokalnej, ale też wychodzących na obczyźnie pism polskich. Nikt przecież lub prawie nikt nie wiedział, że na ostatni spoczynek tak naprawdę odprowadzano Jana Emila Skiwskiego – wybitnego polskiego krytyka literackiego, eseistę, publicystę politycznego, tłumacza, świadka Katynia, ale także: człowieka zaocznie skazanego przez władze komunistyczne na karę dożywotniego więzienia za kolaborację z III Rzeszą. Człowieka, którego nazwisko było w kraju obłożone anatemą, a jego wydane przed II wojną światową książki wycofywane z bibliotek i niszczone.
Religia kultury
Ten pogrzeb mógł wyglądać zupełnie inaczej. Skiwski spocząłby w okazałym rodzinnym grobowcu na Starych Powązkach w Warszawie, zaprojektowanym przez znanego rzeźbiarza Jana Woydygę. Zostałby pochowany w mieście, z którym jego rodzina była związana od ponad stu lat i w którym on sam się urodził w roku 1894, a potem przez wiele lat mieszkał. Mieście, o którym pisał kilkakrotnie z humorem i sentymentem.
Na Powązkach Skiwski spocząłby obok swego dziadka Emila, drukarza i wydawcy m.in. popularnych pism kulturalnych: „Przyjaciela Dzieci" i „Biesiady Literackiej", twórcy firmy, która publikowała potem powieści Henryka Sienkiewicza i Juliusza Verne'a.
W tym wyimaginowanym warszawskim pogrzebie Jana Emila Skiwskiego uczestniczyłoby na pewno znacznie więcej osób. Przede wszystkim byliby przedstawiciele środowiska literackiego, którzy żegnaliby w osobie zmarłego wiceprezesa Związku Zawodowego Literatów Polskich i członka zarządu Polskiego PEN Clubu, ale przede wszystkim autora dwóch znakomitych książek krytycznych, „Poza wieszczbiarstwem i pedanterią" oraz „Na przełaj", także niezliczonych tekstów rozproszonych w najważniejszych pismach międzywojnia. Zapewne mowę pożegnalną wygłosiłby Stefan Kisielewski, który tak wysoko cenił krytykę Skiwskiego. A może byłby to Kazimierz Wyka? Na pewno wspomnieliby, że uczestniczył w fundamentalnych potyczkach o Stefana Żeromskiego, Tadeusza Boya-Żeleńskiego i Karola Irzykowskiego, że był zaciętym wrogiem „życia ułatwionego", walczył o modernizację polskiej kultury i świetnie czytał nowoczesną prozę. Może – jak wiele lat później Marek A. Cichocki – powiedzieliby też, że zmarły „z irytacją reagował na naskórkowy charakter polskiego życia intelektualnego i tropił nonsensy wynikające z nazbyt łatwego, nieprzemyślanego zapożyczania zagranicznych mód intelektualnych przez literatów i krytyków w Polsce"?