NBP żąda nie tylko usunięcia ze stron internetowych artykułów dotyczących tzw. afery KNF i wiążących z nią bank centralny i jego prezesa Adama Glapińskiego, ale również rozciągnięcia tego zakazu na przyszłość, tak aby kolejne publikacje na ten temat nie mogły powstawać. Nieoficjalnie wiadomo, że zakazy takie mogą dotyczyć dziennikarzy największych redakcji. Trzeba podkreślić, że jest to działanie w wolnej Polsce bez precedensu.
NBP tłumaczy swój krok koniecznością obrony dobrego imienia i troską o szeroko rozumiane bezpieczeństwo ekonomiczne kraju. Tylko czy tym ruchem nie wywoła skutku odwrotnego do zamierzonego? To właśnie wolność słowa jest filarem każdego demokratycznego państwa, również w sferze ekonomicznej, dając poczucie stabilności i pewności. Podważanie wolności słowa odstrasza i rodzi niepewność co do stabilności fundamentów państwa.
Istotą wolnych mediów jest patrzenie władzy na ręce i dochodzenie do prawdy. Tzw. afera KNF pokazała, jak zabagnione może być państwo i jak zdeprawowani mogą być jego wysocy funkcjonariusze. Kiedy, jak nie dziś, media powinny stanąć na wysokości zadania, uderzając głośno w dzwon i informując opinię publiczną o wykrytych patologiach.
Próba prymitywnego zakładania mediom knebla jest kpiną z wolności słowa i poważnym sygnałem, że ludzie, którzy zdecydowali się na taki krok, nie wyszli mentalnie z epoki komunistycznej, gdzie cenzor decydował, o czym opinia publiczna powinna się dowiedzieć, a o czym nie.
To bardzo zła droga. Bo żaden, nawet najbardziej prominentny, urzędnik w demokratycznym państwie starcia o wolność słowa nigdy nie wygrał i nie wygra. Urzędnicy w NBP mają jeszcze czas, aby ochłonąć i odpowiedzieć sobie na pytanie, co stanie się, gdy dziennikarze, nierespektujący zakazów, w imię wolności słowa zaczną trafiać do więzień. I czy na pewno tego chcą?