To w zasadzie prawda. Od końca roku 2007 (kiedy zaczęły wybuchać kryzysy, a w rządowo-bankowej odpowiedzi zaczęły dziać się cuda z pieniądzem) podaż pieniądza w USA wzrosła niemal trzykrotnie. W tym samym czasie PKB zwiększył się tylko o 18 proc. (spadł, wzrósł, znów spadł, a dolarów przybywało, przybywało, przybywało...).
Zgodnie z podręcznikami ekonomii powinno to już dawno doprowadzić do silnej inflacji, a poziom cen w USA powinien się co najmniej podwoić. A o ile w rzeczywistości wzrosły ceny?
O liche 27 proc. Nie tylko nie było inflacji – czasem była wręcz deflacja, czyli spadek cen! Teraz ceny nieco przyspieszyły, ale stało się tak głównie za sprawą drożejącej na całym świecie ropy naftowej, więc skok inflacji okaże się pewnie tylko przejściowy.
No dobrze, skoro ceny nie wariują, to musi oznaczać, że wydrukowane dolary nie trafiły na rynek i nie zostały wydane w sklepach. No to co się z nimi stało?!
No cóż, zastanówmy się. Jeśli na konta milionów Amerykanów w ten czy inny sposób trafiły całe góry pieniędzy, co mogli z nimi zrobić? Jeśli nie wydali ich na nowe auta, elektronikę czy większe zakupy żywności, to na co jeszcze mogli je wydać?