Premier Mateusz Morawiecki dość konsekwentnie wypowiada się za granicą o naszym wymiarze sprawiedliwości. Już w grudniu 2017 r., udzielając jednego z pierwszych wywiadów zachodnim mediom (portalowi Washington Examiner), przedstawił obraz sądów nie tylko głęboko osadzonych w komunistycznej przeszłości, ciągle nierozliczonej, ale i skorumpowanych, którym bliżej standardu Zakaukazia niż cywilizowanego państwa. Wypowiedzi w podobnym tonie pojawiały się później co najmniej kilkakrotnie.
Czytaj także: Iustitia: premier Morawiecki szkaluje własny kraj
Tymi osądami nie tylko rozwścieczył i tak już negatywnie nastawione do PiS środowisko sędziowskie. Wprowadził też w konsternację przedstawicieli własnego obozu. Tak ostrej retoryki nie używał nawet Zbigniew Ziobro.
Porównując w ubiegłym tygodniu podczas wykładu w Nowym Jorku zmiany w sądownictwie w Polsce do tych przeprowadzonych we Francji po upadku reżimu Vichy, kiedy to „Charles de Gaulle kompletnie przebudował system", podbił bębenek, jak tylko mógł, mimo że konflikt o sądy dziś w Polsce nie jest w stanie wrzenia.
W co gra premier, od czasu do czasu zaskakując opinię publiczną radykalnymi wypowiedziami dotyczącymi Temidy? Czy ta czarno-biała, konfrontacyjna retoryka jest zamierzona, czy też wynika z niewiedzy, zbyt wielu uogólnień i półprawd przedstawionych przez radykalnych doradców? Odpowiedź nie jest prosta, choć wydaje się, że premier w sprawie sądów działa bardziej instynktownie niż w sposób przemyślany. Jako ekonomista nie ma głębokiego oglądu spraw Temidy, stara się raczej naśladować retorykę płynącą z Nowogrodzkiej do twardego elektoratu prawicy, a nie mając wyczucia, przebija ją, przedstawiając zmiany w sądownictwie w sposób wręcz groteskowy.