Straty koncernu spowodowane błędami w oprogramowaniu B737 MAX szacowane są na amerykańskim rynku na miliard dolarów, a uziemienie zapewne sięgnie nie tygodni, ale miesięcy.
Czytaj także: Problem z MAX-ami nie jest pierwszą wpadką Boeinga
Jednocześnie atmosfera wokół koncernu bardzo się zagęszcza. Nawet amerykańska Federalna Agencja Lotnictwa (FAA), która dotychczas udzielała Boeingowi daleko idących uprawnień wyraźnie zaostrzyła stanowisko, bo walczy również o swoją wiarygodność.
Boeing poinformował właśnie, że zamiast zwiększyć produkcję Maksów z 52 do 57 miesięcznie, zmniejszy ją do 42 na miesiąc, ale jednocześnie, żeby nie zawieść dostawców komponentów, zwiększy produkcję "zwykłych" B737. Tyle że to nie ci sami odbiorcy, nie te same maszyny i często nie ci sami dostawcy. Wierząc w zamówienia Boeinga wielu z nich w odpowiedzi na wzrost popytu na tę, najbardziej zaawansowaną technologicznie maszynę na rynku, zdecydowało się na inwestycje i przyjęło dodatkowych pracowników. Jak na razie Spirit Aerosystems Holdings i CFM International – wspólna firma francuskiego Safrana i amerykańskiego GE utrzymują, że produkcja silników montowanych w Maksach idzie pełną parą. Gdzie je będzie składował Boeing? Na razie nie wiadomo.
Produkcja B737 MAX spowalnia, bo i wykruszają się klienci. Po tym jak indonezyjskie linie Garuda zapowiedziały rezygnację z odebrania 49 Maksów wartych 4,8 mld dolarów, także Ethiopian, którego maszyna spadła 10 marca, zastanawia się czy nie zrezygnować z zamówienia 25 maszyn, ponieważ ten model wydaje się „naznaczony" tragedią. I pasażerowie po prostu mogą nie chcieć nim latać. Boeingowi nie pomogły informacje z raporu przygotowanego przez Etiopczyków i zagranicznych ekspertów,w tym także Amerykanów, o tym, jak piloci usiłowali ustabilizować lot maszyny zgodnie z zaleceniami producenta, a mimo to doszło do katastrofy. Był to dotkliwy cios dla Boeinga, który udawał, że nie docierają do niego sygnały o wadliwie działającym oprogramowaniu, mimo że pracował nad jego zmianą.