– Głosowanie korespondencyjne jest po prostu ogromną dziurą w systemie wyborczym, umożliwiającą absolutnie nie do wykrycia proceder skupu głosów – mówił w 2017 roku Marcin Horała, poseł PiS, który nie miał wątpliwości, że to pole do nadużyć i afer. Łukasz Schreiber, również prominentny polityk partii władzy, przypominał przed laty, że „były powtarzane wybory w związku z głosowaniem korespondencyjnym".
Teraz jednak niespodziewanie temat wrócił. Partia Jarosława Kaczyńskiego zmienia zdanie, żeby tylko przeprowadzić wybory prezydenckie w planowanym wcześniej terminie 10 maja, w trakcie epidemii koronawirusa. Ci sami, którzy wcześniej krytykowali takie głosowanie jako źródło fałszerstw wyborczych, dzisiaj podobnych uwag już nie mają. Przedstawiciele władzy nie rozwiewają też wątpliwości co do sprawnego i bezpiecznego zorganizowania wyborów. Czy formalnym organizatorem będzie Poczta Polska? Czy nad uczciwością przeprowadzenia wyborów będzie czuwał wicepremier Jacek Sasin, minister aktywów państwowych, jeden z najbliższych ludzi Jarosława Kaczyńskiego? Czy na zakażenia zostaną narażeni pracownicy Poczty? Czy przez głosowanie korespondencyjne epidemia się pogłębi? Jak w czasie światowej pandemii mają do Polski przyjechać międzynarodowi obserwatorzy? Jak zagłosują osoby spoza Polski? Czy wybory będą powszechne, bezpośrednie, równe, proporcjonalne i tajne? Kto będzie nadzorował liczenie głosów? To tylko część pytań dotyczących przygotowania do wyborów w nowym trybie, na czterdzieści dni przed terminem.
Poseł Marcin Horała w zeszłym tygodniu przypomniał: „W roku 2009 Platforma zmienia ordynację do PE na mniej niż sześć miesięcy przed wyborami (np. rozszerzając głosowanie na dwa dni). Trybunał Konstytucyjny wyrokiem Kp 3/09 uznaje zmianę za zgodną z konstytucją. Czyżbyśmy wtedy przeoczyli zamach stanu?". Sam poseł przeoczył, świadomie lub nie, że tamtą ustawę zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego prezydent Lech Kaczyński. Prezydenta reprezentował minister Andrzej Duda, obecna głowa państwa. TK przyznał rację prezydentowi.
Decyzja o wyborach zależy tylko od Jarosława Kaczyńskiego, który boi się, że za kilka miesięcy sytuacja dla władzy może być na tyle niekorzystna, że Andrzej Duda wyborów już nie wygra. Nie wiadomo też, czy parlament, z uwagi na prace w Senacie, zdąży z przyjęciem zmian dotyczących wyborów.