W normalnych warunkach rozgrywka między Jarosławem Gowinem, Jarosławem Kaczyńskim i opozycją byłaby dla obserwatora polityki fascynująca. Kaczyński licytuje wysoko (wybory 10 maja choćby się waliło i paliło), Gowin szuka kompromisu (dodatkowe dwa lata prezydentury Andrzeja Dudy), opozycja kontruje: stan klęski żywiołowej albo śmierć (czytaj: wybory 10 maja). Polityczna gra toczy się w najlepsze, a pytanie „kto kogo?” krąży nad Sejmem.
A jednak jakoś trudno się ekscytować tą polityczną rozgrywką, gdy z dnia na dzień liczby nowych zakażeń koronawirusem są coraz wyższe. Trudno ekscytować się politycznymi gambitami, gdy w Nowym Jorku w ciągu najbliższych ma zabraknąć respiratorów. Gdy w Wielkiej Brytanii przyjęto wytyczne kogo ratować, kiedy respiratorów zabraknie. Gdy w Hiszpanii i Włoszech już trzeba wybierać o czyje życie walczyć, a kogo poświęcić. A przecież każdy z tych krajów jest bogatszy od Polski, dlatego wątpliwe czy szpitale w Warszawie czy Krakowie są lepiej przygotowane do walki z koronawirusem niż szpitale w Mediolanie, Londynie czy na Manhattanie. To nasza rzeczywistość dziś.
Jutro zaś będą nią gospodarcze skutki pandemii, która zamroziła światową gospodarkę. Restart gospodarki nie odbędzie się z dnia na dzień. Nawet jeśli my opanujemy epidemię, to nie wiadomo ile zajmie to czasu np. Amerykanom. A przecież USA to jedna z głównych figur na szachownicy globalnej gospodarki.
W takiej sytuacji polityczne rozgrywki powinny już dawno zejść na trzeci plan. Żyjemy w warunkach wojennych – a w czasie wojny raczej formuje się rządy jedności narodowej niż ogrywa tego czy innego rywala. Od rządzących i opozycji należy w takiej sytuacji oczekiwać, by byli lepsi niż mogą być. By pokazali, że są mężami stanu. A nie chłopczykami stanu w politycznej piaskownicy sypiącymi innym chłopcom piasek w oczy, gdy wokół nich wszystko płonie.
Tymczasem rządzący z jednej strony starają się stawiać czoła potężnemu wrogowi w postaci wirusa, z drugiej - próbują wykorzystać kryzys do umocnienia bastionów swojej władzy. Bo to akurat jest oczywiste – parcie do wyborów 10 maja wynika z obawy o to, że już jesienią tego czy wiosną 2021 roku Polacy, odczuwający skutki kryzysu gospodarczego, mogą nie pałać miłością do obozu rządzącego. Z kolei opozycja powtarzająca jak mantrę słowa o stanie klęski żywiołowej, nie pozostawia pola do żadnych negocjacji. Jest ewidentne, że rząd stanu nadzwyczajnego wprowadzać nie chce – kluczowe są tu zapewne odszkodowania, o jakie mogliby wówczas się starać zmuszeni do wstrzymania działalności gospodarczej, a które to odszkodowania pewnie byłyby nie do uniesienia dla budżetu. A skoro tak, to nawet trzy konferencje prasowe dziennie, na których stan klęski żywiołowej odmieni się przez wszystkie przypadki, nie zmienią rzeczywistości.