Niektórzy nauczyciele mają opór przed obsługą urządzeń, który wynika z niechęci. Obawiają się też, że nie zdołają się tego nauczyć. Tu wychodzi kolejny problem dotyczący nierozumienia relacji pedagogicznej. Autorytetu nie buduje się na byciu idealnym. Nie ma w tym nic złego, jeśli nauczyciel przyzna się, że czegoś nie potrafi. Uczeń może mu wtedy pomóc, dzięki czemu ta relacja staje się silniejsza, bo nauczyciel jawi się wtedy – po pierwsze, jako człowiek, a nie odległy majestat, a po drugie, docenia ucznia. To buduje prawdziwy szacunek, który zbliża.
A co w sytuacji, kiedy to szkoła nie jest do e-learningu przygotowana pod względem wyposażenia?
Infrastruktura szkół jest zróżnicowana. Kreatywność rozwija się w warunkach ograniczeń. Dużo rzeczy tworzy się wtedy, kiedy nie ma zasobów. Dzięki temu jest pole, aby wymyślić coś nowego. Szkoła nie ma sprzętu? To nic, nauczyciel ma smartfona i prawie wszystkie dzieciaki je mają. Jeśli któreś nie ma, to mogą dobrać się w pary. To jest też sposób na budowanie relacji – tym razem między dzieciakami.
Część uczniów niechętnie chodzi na zajęcia i wykłady. Czy znajdą motywację, aby usiąść przed komputerem w domu i rozwiązać zadania?
Żyjemy w systemie, w którym ważną częścią są oceny i sprawdziany. Jednak edukacja par excellence nie ma nic wspólnego z egzekwowaniem wiedzy. Jeśli edukację traktujemy tak, że za pomocą kija i marchewki mamy zmusić młodego człowieka, aby nauczył się czegoś na pamięć, to nie jest nauczanie. Prawdziwa edukacja jest wtedy, kiedy ja – jako nauczyciel – poszukuję sposobów na to, żeby dać młodemu człowiekowi wewnętrzną motywację, aby poznawał, aby się uczył, aby rozszerzał swoje horyzonty. Wielu rzeczy uczymy się nieświadomie, np. języka angielskiego, grając w gry komputerowe. Trzeba stworzyć młodemu człowiekowi sytuację, w której nawet nie będzie wiedział, że się uczy. Musimy zrozumieć, że nikt nie chce spędzać czasu nudno – powstało mnóstwo materiałów i książek, które pokazują, jak motywować ucznia.