Najstarszy istniejący klub stolicy znalazł się w jednym z najbardziej dramatycznych momentów w swojej 109-letniej historii. Zajmuje miejsce w strefie spadkowej III ligi, nie wiadomo, kto nim zarządza, odszedł trener pracujący niemal społecznie i kilku zawodników. W ubiegłym roku miasto podjęło uchwałę o budowie nowego stadionu przy Konwiktorskiej, co mogłoby poprawić sytuację. Jednak w obecnej sytuacji w marcu Rada Warszawy najprawdopodobniej od tej decyzji odstąpi.
Klub o pięknej sportowej i patriotycznej historii tonie, już go prawie nie widać spod wody. I nagle ktoś rzucił mu koło ratunkowe. To Francuz Gregoire Nitot, właściciel założonej w Warszawie firmy Sii z branży IT. Zatrudnia 4500 pracowników, działa w kilku polskich miastach i współpracuje z firmami międzynarodowymi.
Pan Nitot zamierzał ratować Polonię własnymi pieniędzmi, ale nie wiadomo, czy do transakcji dojdzie. Informacja o ewentualnym kupnie klubu ukazała się w czwartek i natychmiast uruchomiła falę hejtu w internecie. Dyskredytowanie firmy Sii i jej właściciela to zorganizowana akcja. W niedzielę na trybunie stadionu przy Łazienkowskiej zwanej potocznie Żyletą pojawił się transparent z nazwiskiem Nitot, wyraźnie odradzający mieszkającemu od lat w Polsce Francuzowi inwestowanie w Polonię. Miało to charakter groźby.
Na Żylecie nic nie pojawia się przypadkowo, więc nie popełnię błędu, pisząc, że zorganizowani kibice Legii informują potencjalnego właściciela Polonii, że życzą sobie jej upadku, a jego samego przestrzegają przed kłopotami.
W kategoriach rywalizacji sportowej to nie ma sensu, bo Legię i Polonię dzielą cztery klasy rozgrywkowe. Dlaczego więc kibice Legii robią coś takiego? W imię budowania wielkości, walki z każdym, kto nie z nami, kto może zagrozić, odebrać pozycję i popularność? Trudno mi to, jako warszawiakowi, zrozumieć. Ta bezsensowna wojna zaczęła się stosunkowo niedawno, kiedy Polonia w latach 90. wróciła do ekstraklasy, a tytuł mistrza w roku 2000 zdobyła, pokonując Legię na Łazienkowskiej 3:0.