Od dwóch tygodni pandemia koronawirusa SARS-CoV-2 jest w zasadzie jedynym tematem przyciągającym uwagę opinii publicznej. Dramatyczne wieści z Włoch, pogarszająca się sytuacja w Hiszpanii, szybko rozprzestrzeniający się wirus w USA i Wielkiej Brytanii – to, a nie polityczne układanki jest dziś najważniejsze.
W naturalny sposób w czasie kryzysu, który wielu porównuje do wojny, uwaga opinii publicznej skupia się na rządzących – to ich rolą jest przeprowadzenie społeczeństwa przez trudny czas, to oni mają narzędzia służące temu i to oni mogą podejmować decyzję dotyczące całego społeczeństwa. Nic więc dziwnego, że dziś w centrum uwagi jest prezydent Andrzej Duda, premier Mateusz Morawiecki i minister zdrowia Łukasz Szumowski. I – co do zasady – do reakcji polskich władz na kryzys związany z pandemią na razie nie można mieć zastrzeżeń. Rząd Morawieckiego szybko zamknął szkoły, kina, teatry, ograniczył działanie galerii handlowych i restauracji. Kwestią do dyskusji jest, czy jest w stanie uratować znajdującą się w obliczu kryzysu gospodarkę i czy po latach, gdy pieniądze w formie rozmaitych świadczeń płynęły szerokim strumieniem do Polaków, ma zasoby, by ratować polskie małe i średnie firmy sparaliżowane przez pandemię, ale jeśli chodzi o spowolnienie epidemii rząd wywiązuje się ze swojej roli.
Wszystkie te starania mogą jednak spalić na panewce jeśli rządzący chcą połączyć walkę z epidemią z celami stricte politycznymi – a tak chyba należy odczytywać słowa Jarosława Kaczyńskiego, który w rozmowie z RMF FM wielokrotnie stwierdził, że nie widzi powodu do przekładania wyborów prezydenckich. Jeśli kulminacja zachorowań na Covid-19 czeka nas w połowie kwietnia – i jeśli uda nam się przejść tę fazę bez poważnego kryzysu w systemie ochrony zdrowia – to organizowanie zaledwie trzy tygodnie później wyborów prezydenckich, w których biorą udział miliony osób, spotykające się na małej przestrzeni lokalów wyborczych, jest igraniem z ogniem. Czy naprawdę akurat ten polityczny gambit, w którym dla zwycięstwa wyborczego poświęca się bezpieczeństwo obywateli – jest wart ceny, jaką wszyscy możemy za niego zapłacić? W Chinach wygaszanie epidemii – przy znacznie ostrzejszych środkach niż te zastosowane w Polsce – trwa od trzech miesięcy i dopiero w ostatnich dniach wirus przestał wywoływać nowe zarażenia wewnątrz kraju. Wiara w to, że zdusimy epidemię do maja do tego stopnia, że wybory będą bezpieczne, to stawianie wszystkiego na jedną kartę w rozgrywce, w której w ręku nie mamy żadnych asów. Oczywiście można założyć: a nuż się uda? Ale to hazard życiem i zdrowiem Polaków, a także bezpieczeństwem całego kraju, bo wzniecanie na nowo ognia epidemii będzie katastrofą nie tylko jeśli chodzi o stan zdrowia publicznego, ale i gospodarkę.
Jeśli w czasach kryzysu prezydent i premier mają być z jednej partii – przełóżmy wybory, wówczas zapewne co najmniej do jesieni będzie to zagwarantowane. Obecna sytuacja wymaga tego, by choć na chwilę wzbić się ponad tradycyjne polityczne szachy, w których polityczny kapitał można zbijać na wszystkim.
Inaczej bowiem, jak w powiedzeniu, którym Kaczyński posłużył się, gdy strategia polegająca na ocieplaniu wizerunku PiS i prezesa partii przed wyborami prezydenckimi w 2010 roku, można „cnotę stracić, a rubla nie zarobić”. A tego historia obecnie rządzącym nie wybaczy.