PO od 2015 roku ma problem z wymyśleniem się na nowo. Porażka Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich, a potem bezprecedensowy sukces PiS-u, który jako pierwsza partia w historii III RP zdobyła niezależną większość w parlamencie zepchnął PO do głębokiej defensywy w której partia ta znajduje się do dzisiaj.
Początkowo politycy PO mogli mieć nadzieję, że będzie jak w latach 2005-2007 – zwycięski PiS rozpęta kilka politycznych wojen, które przerażą Polaków do tego stopnia, że ci zatęsknią za ciepłą wodą w kranie Donalda Tuska i odwrócą się od partii Jarosława Kaczyńskiego. Scenariusz ten zrealizował się jednak tylko w połowie – PiS rzeczywiście postawił na rewolucyjne zmiany, przeprowadzane w atmosferze gorącego konfliktu politycznego, ale Polaków wcale to nie przeraziło. Owszem – ten i ów skok na państwowe instytucje (Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy) mógł wzbudzać niesmak, ale okazało się to ceną, jaką społeczeństwo jest gotowe zapłacić w zamian za prosocjalną politykę podlaną patriotycznym sosem i doprawioną utarciem nosa elitom, których społeczeństwo wcale nie kochało tak bardzo, jak się to owym elitom wydawało. PO na taki rozwój sytuacji ewidentnie nie była przygotowana. Nie miała planu „B” na wypadek, gdyby PiS jednak nie potknął się o własne nogi. Przez cztery lata rządów PiS nie przedstawiła żadnej alternatywnej oferty, która byłaby konkurencyjna wobec wizji państwa przedstawianej przez partię Jarosława Kaczyńskiego. Tak naprawdę PO – tworząca rozmaite alianse z innymi partiami opozycyjnymi wobec obozu władzy – w każdych kolejnych wyborach przedstawiała Polakom tą samą ofertę: wybierzcie nas, a nie będzie rządził PiS. Ale jaka będzie Polska bez PiS – tego już wyborcy nie byli w stanie się dowiedzieć.
Czytaj także: