Znów się – Drodzy Czytelnicy – nie wyśpimy. Przejście na czas letni w ten weekend zabierze nam godzinę życia i marna pociecha, że jesienią sobie ją odbierzemy. Dyskomfort jest tak duży, że o 10 proc. rośnie ryzyko zawału serca – jak wynika z badań University of Alabama w Birmingham (USA).
Czytaj także: Zmiana czasu. UE obiecała z tym skończyć, nie udało się
Tradycyjnym uzasadnieniem wprowadzenia czasu letniego jest oszczędność prądu dzięki krótszemu używaniu światła sztucznego. Dzisiaj, po wymianie żarówek na oszczędne świetlówki i LED, to wątpliwy argument. Zasadniczo też zmieniła się struktura zużycia prądu – zamiast do oświetlania domostw dużo więcej zużywamy go do zasilania maszyn, komputerów czy klimatyzacji.
Niechęć do przesuwania wskazówek jest w Europie powszechna, co dowiodły wyniki największych w historii Unii Europejskiej konsultacji z 2018 r. Aż 84 proc. z 4,6 mln uczestników było za zniesieniem zmiany czasu, najwięcej w Polsce – 95 proc. W ślad za tymi konsultacjami dokładnie dwa lata temu Parlament Europejski większością głosów 410:192 przegłosował zmianę przepisów, dając nadzieję, że przesuwać wskazówek nie będziemy już – uwaga – od 2021 r. Państwa członkowskie miały tylko wspólnie wyznaczyć ostateczną datę i każde zdecydować, przy którym czasie pozostanie. Niestety, za prezydencji austriackiej sprawa utknęła na mieliźnie, potem była zmiana warty we władzach unijnych, wreszcie wszystko przykryła pandemia.
Kiedy minie, koniecznie trzeba powrócić do tej sprawy. To kwestia nie tylko naszej wygody i zdrowia, ale też wiarygodności Unii, w której poczucie braku wpływu obywateli często wywołuje pytania o brak demokracji. Europejczycy, którzy masowo wzięli udział w konsultacjach, zasługują na poważne potraktowanie. Parlament Europejski zrobił to już dwa lata temu. Po pandemii powinna to samo zrobić Rada UE, czyli ministrowie rządów państw członkowskich Unii. W końcu też pewnie chcieliby się wyspać w ostatni weekend marca.