Białoruski resort energetyki poinformował w środę, że pierwsza dostawa „świeżego paliwa jądrowego” już dotarła z Rosji do jedynej w kraju elektrowni atomowej. Rządowe media zaczęły już odliczać czas do zakończenia „budowy stulecia”, uruchomienie pierwszego bloku energetycznego zaplanowano na lipiec.
Można go zobaczyć nawet z terenu sąsiedniej Litwy. W Wilnie, gdzie odmrażana jest gospodarka i życie powoli powraca do normalności po epidemii koronawirusa, temat sąsiedztwa z białoruską elektrownią budzi szczególny niepokój. Przede wszystkim dlatego, że Ostrowiec leży zaledwie 50 kilometrów od litewskiej stolicy.
W środę Litwa wysłała do Mińska notę dyplomatyczną, a szef MSZ Linas Linkevičius zadzwonił do białoruskiego odpowiednika Uładzimira Makieja i wezwał, by Mińsk skupił się w pierwszej kolejności na bezpieczeństwie, a nie na terminach otwarcia elektrowni.
Obudzić Brukselę
Litewski Sejm we wtorek przyjął uchwałę, w której wezwał UE do „podjęcia wiążących prawnie decyzji wobec zagrożenia, jakie stanowi dla mieszkańców Unii Europejskiej Elektrownia Atomowa w Ostrowcu”. Litewski rząd, zdaniem parlamentarzystów, powinien też dążyć do nałożenia zachodnich sankcji na rosyjski Rosatom oraz innych podwykonawców i pośredników, którzy budują białoruską elektrownię.
– Litwa nie złożyła broni, ale realia są takie, że elektrownia w Ostrowcu powstała. Litwie chodzi już głównie o to, by ta elektrownia była bezpieczna i by namówić kraje sąsiednie do niekupowania stamtąd energii elektrycznej – mówi „Rzeczpospolitej” Andrzej Pukszto, politolog z Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie. Przyznaje, że dotychczas w walce z budowaną na Białorusi elektrownią Unia Europejska „nie służyła żadną pomocą Litwie”.