Miesiącami słyszeliśmy o obowiązkach firm i instytucji, które miały gruntownie przejrzeć to, co o nas wiedzą, i usunąć wszystko co zbędne oraz nie używać tej wiedzy w niecnych celach i bez naszej zgody. Za nadużycia grożą milionowe kary.
Jednak nie ma co się bać kontroli już dziś lub zaraz po niedzieli, bo najpierw prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych, który zastępuje właśnie GIODO, musi się zorganizować. A gdy już ruszy w pole, kary z górnej półki raczej się nie posypią. Te zarezerwowano dla recydywistów naruszających zasady drastycznie i na skalę globalną.
Jak więc to wyjdzie? Jak zwykle? Na razie nasze skrzynki e-mailowe zasypują wieści o „aktualizowanej polityce prywatności" od różnych firm. Jeśli szukać plusa tej operacji wyglądającej jak zmasowany atak spamowy, to jest nim efekt psychologiczny. Liczba e-maili działa na wyobraźnię. Okazało się, jak wiele firm i instytucji ma nasze dane. Skąd? To my im je powierzyliśmy albo kupiły je na rynku – bo kiedyś wyraziliśmy na to zgodę, ubiegając się o kartę lojalnościową do marketu albo wypełniając formularz w sklepie z odzieżą, który już nie istnieje, a bazę danych sklep odsprzedał.
A teraz szczerze, drodzy czytelnicy: co robicie z tymi wszystkimi e-mailami? Klikacie bez czytania, jak dotychczas? Podejrzewam, że odsetek czytających i korygujących wyrażone wcześniej zgody jest znikomy. Czyli nic się nie zmieni.
Wątpię też, czy zmienią się obyczaje na stacji paliw, kiedy to sprzedawca na cały głos pyta o dane do faktury. Cała kolejka wszystko słyszy i pewnie nadal będzie słyszeć.