Piątkowe głosowanie ma być ostatnim etapem prac nad budżetem i polegać ma na odrzuceniu jednym ruchem wszystkich poprawek Senatu. Potem ustawa ma trafić do podpisu prezydenta. – Obecnie nie ma możliwości nowelizacji budżetu, możemy go tylko przyjąć lub nie – mówi nam Henryk Kowalczyk, poseł PiS, sprawozdawca ustawy. – Nowelizacja budżetu będzie zapewne potrzebna, ale by oszacować wszystkie skutki ekonomiczne obecnej sytuacji, potrzeba dwóch–trzech miesięcy. Po tym jak budżet zostanie przyjęty, będzie nad czym pracować już w spokojniejszym trybie – dodaje.
– Moim zdaniem rząd nie powinien się zasłaniać formalnościami. Powinien przedstawić nowelizację natychmiast. Rozumiem, że w warunkach niepewności trudno o dokładne wyliczenia, ale budżet można zmieniać wiele razy w ciągu roku. Głosowanie nad nic niewartym świstkiem papieru to kompromitacja – ostro replikuje Jankowiak.
– Z formalnego punktu widzenia wydaje się, że rzeczywiście Sejm głosami posłów PiS przyjmie obecny projekt. Ale w praktyce rząd powinien mieć już gotową nowelizację i natychmiast przesłać ją do prac parlamentu – uważa z kolei Janusz Cichoń, poseł PO.
Wygląda więc na to, że rząd będzie musiał przełknąć gorzką pigułkę głosowań nad fikcyjnym budżetem, kupując sobie za to czas na dostosowanie do nowej rzeczywistości ważnych reguł fiskalnych. Pilnego uregulowania wymaga kwestia tzw. stabilizującej reguły wydatkowej (SRW), która nakłada na finanse państwa pewne limity wydatkowe, a którą w tym roku trzeba będzie złamać. – Tu wkraczamy w obszar dosyć skomplikowany – komentuje Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP. – Ciekawe, że w razie wprowadzenia w Polsce stanu wojennego, wyjątkowego oraz klęski żywiołowej wszelkie ograniczenia fiskalne ulegają zawieszeniu niejako z automatu. Ale rząd z przyczyn politycznych najwyraźniej tego nie chce – dodaje. Trzeba będzie więc sięgnąć po inne rozwiązania. Czyli powołać się na zaszytą w SRW zasadę „złych czasów", która pozwala na zwiększenie limitu wydatków, a jeśli to nie wystarczy – potrzebna może być zmiana ustawy.
Na horyzoncie powoli pojawia się też problem limitu dla długu, który (wedle ustawy o finansach publicznych) wynosi 55 proc. PKB, a po przekroczeniu którego trzeba podjąć działania sanacyjne. Dziś trudno przesądzić, że na pewno ten limit przekroczymy, ale zdaniem Rafała Beneckiego dług niebezpiecznie zbliży się do 54,5 proc. PKB. – A dalsze osłabienie kursu złotego wobec euro powyżej 4,60 powoduje, że możemy przekroczyć próg 55 proc. PKB – ostrzega. Na koniec 2019 r. państwowy dług publiczny sięgnął ok. 47,3 proc. PKB.
Zniesienie reguły wydatkowej czy limitu dla długu oznaczałoby poluzowanie zasad fiskalnych. Tak już robią Niemcy czy inne kraje europejskie. Zdaniem ekonomistów w Polsce też byłoby to możliwe, ale tylko na pewien czas.