– Nie planuję żadnych nowych podatków. My podatki obniżamy – deklarował w 2017 r. w rozmowie z „DGP" premier Mateusz Morawiecki. – Podnoszenie podatków nie jest dobrym sposobem na rozwój gospodarczy. Jesteśmy nastawieni na rozwój, więc na pewno podatków podnosić nie będziemy – mówiła w 2016 r. premier Beata Szydło.
– Nie chcemy podnosić podatków – zarzekał się w 2016 r. w rozmowie z „Rz" Jarosław Kaczyński.
– Nie planujemy podwyższania ani wprowadzania nowych podatków – zapewniał kilka miesięcy temu minister finansów Tadeusz Kościński.
Tego typu deklaracji było więcej nie tylko na przestrzeni lat rządów Zjednoczonej Prawicy, ale również ostatnich miesięcy. Co by było, gdyby politycy mówili prawdę, że zamierzają podnosić podatki? Straciliby władzę. Dlatego przed kolejnymi wyborami PiS robi wszystko, żeby o podwyżce podatków nie mówić. Kuglowaniu PiS sprzeciwia się nawet koalicjant Solidarna Polska, który protestuje przeciwko podniesieniu cen energii. W poprzednich latach PiS wprowadziło kilkadziesiąt podatków. Na 2021 r. wśród nowych podatków znalazły się m.in.: podatek cukrowy, opłata od „małpek", podatek handlowy, opodatkowanie CIT spółek komandytowych czy podwyżki wynikające z unijnych regulacji. Teraz doszedł nowy: podatek od reklam. Premier Morawiecki twierdzi, że nowe podatki, które zostaną wprowadzone w 2021 r., są dla przeciętnego obywatela nieistotne.
Nowa danina, według szefa rządu, ma obciążyć zagranicznych gigantów, by wesprzeć polskich obywateli. Nic bardziej mylnego, podatek od reklam będzie nałożony również na rodzime firmy, a jego skutki odczuje każdy obywatel. Mniejsze media zostaną doprowadzone na skraj bankructwa, a redakcje nie będą w stanie się utrzymać na rynku.