Protesty Strajku Kobiet to nie moja pokoleniowa rewolucja, nie moja wojna. Ale to rewolucja i wojna, których nie da się, nie wolno zignorować. I do których trzeba mieć stosunek. Jaki – to inna sprawa.
Ludzie związani z Prawem i Sprawiedliwością widzą zwykle w OSK przede wszystkim ideologiczny eksces lewicy. Nie można im prawa do takiej perspektywy odmawiać. Może to rzeczywiście i eksces, ale jeśli – to eksces rozłożony w czasie i na wielu płaszczyznach. Nie jest to jednorazowy spazm jakiegoś jednostkowego „ekstremizmu", ale spazm powtarzalny, co więcej – sterowalny – bo nawet jeśli w PiS po jesiennych protestach przestano się go bać, to w styczniu liderki OSK udowodniły, że z łatwością są w stanie zmobilizować ulicę po raz kolejny. A jeśli kolejny, to całkiem prawdopodobne, a nawet pewne, że będziemy mieć do czynienia z kolejnymi protestami pod szyldem OSK. Czy prawica nie powinna więc się obawiać, że liderki strajku użyją swoich armat w najmniej sprzyjających PiS okolicznościach? I czy nie dojdzie w ten sposób do politycznej kumulacji, która może stać się zabójcza dla władzy? Myślę, że tak właśnie jest i lekceważenie takiego ryzyka przez PiS świadczyłoby o wręcz samobójczej krótkowzroczności.