Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"
Radosław Sikorski, domagając się oficjalnie zwrotu wraku prezydenckiego samolotu, wywołał oficjalną reakcję Władimira Putina. Rosyjski prezydent oświadczył, że jeśli chodzi o termin zwrotu wraku, to „wszystko jest w rękach śledczych". To oczywiście żart, bo rosyjscy prokuratorzy realizują precyzyjnie instrukcje Putina. Obok tradycyjnego cynizmu po raz kolejny można było dostrzec silny ładunek emocjonalny, który zawsze towarzyszył Putinowi, gdy odnosił się do polityki Lecha Kaczyńskiego. Można było odnieść wrażenie, że sprawa wraku jest dla niego ważna, bo dotyczy rzeczy związanej z jego osobistym wrogiem. Przetrzymywanie wraku jest swojego rodzaju zemstą Putina na nieżyjącym polskim prezydencie.
W historii Rosji od kilkuset lat funkcjonuje pojęcie „osobistego wroga władcy". W seanse nienawiści przeciwko takim wrogom angażują się nie tylko władcy, ale także wszyscy ich słudzy. Przed Lechem Kaczyńskim tylko jednemu Polakowi udało się otrzymać status „osobistego wroga" władcy Rosji. Był nim Ferdynand Ossendowski – antykomunistyczny pisarz, który dzięki swoim książkom stał się osobistym wrogiem wodza bolszewików Włodzimierza Lenina. Gdy na początku 1945 r. Armia Czerwona ruszyła znad Wisły z kolejną frontową ofensywą, aby „wyzwolić" resztę Polski, Ossendowski już nie żył. Zmarł dokładnie 3 stycznia 1945 r. Mimo to specjalne komando NKWD pojechało rozkopać grób pisarza, aby upewnić się, czy przypadkiem nie sfingował własnej śmierci. Gdy okazało się, że Ossendowski faktycznie nie żyje, NKWD-ziści postanowili dokonać pośmiertnej zemsty na wrogu wodza rewolucji i sprofanowali jego grób. Historia z wrakiem polskiego Tu-154M, którym leciał do Smoleńska prezydent Lech Kaczyński, pokazuje, jaką nienawiść Putin i jego bezpieczniackie otoczenie nadal żywią do Lecha Kaczyńskiego.
Rosjanie nie lubią historii
Lech Kaczyński został „zauważony" przez Rosjan, gdy został prezydentem Warszawy. To wówczas postanowił uruchomić projekt budowy Muzeum Powstania Warszawskiego, które w czasach PRL było całkowicie przemilczane. Projekt budowy muzeum zainicjował również nowoczesną politykę historyczną, jakiej Polska wcześniej nie prowadziła. Gdy po dwóch latach – 30 lipca 2004 r., dzień przed 60. rocznicą wybuchu powstania – muzeum zostało otwarte, okazało się wielkim sukcesem i wywołało ogromne zainteresowanie za granicą. Zagraniczne stacje radiowe i telewizyjne przez wiele dni relacjonowały nieznaną światu historię warszawskiego powstania. Mówiono o tym, że w sierpniu 1944 r. Armia Czerwona nie udzieliła pomocy powstańcom, skazując tym samym stolicę Polski na całkowitą zagładę. Wywołało to międzynarodową dyskusję na temat rzeczywistej roli Sowietów w czasie II wojny światowej. A to rozwścieczyło Putina. Rozgorzała wokół powstania warszawskiego dyskusja psuła bowiem polityczny wydźwięk zaplanowanych przez niego na 9 maja 2005 r. rosyjskich obchodów 60. rocznicy zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami. Irytacja Putina stała się jeszcze większa, gdy strona polska wyraziła oczekiwanie przeprosin za bierność Armii Czerwonej wobec powstańczej Warszawy. Polskie sugestie zostały od razu uznane przez rosyjskie MSZ za polityczne bluźnierstwo. Prawie natychmiast Putin wydał polecenie swojemu propagandowemu doradcy Glebowi Pawłowskiemu, aby ten zorganizował rosyjską kampanię historyczną, która na nowo zakłamałaby historyczną prawdę, jaką rozpowszechniło warszawskie muzeum. Latem 2004 r. w rosyjskich środkach masowego przekazu zaczęły pojawiać się publikacje na tematy historyczne oraz oficjalne wypowiedzi podważające nie tylko rolę polskiego powstania, ale zarzucające Armii Krajowej wrogość wobec „wyzwolicielskiej" Armii Czerwonej. Swoistą próbką ówczesnej rosyjskiej propagandy historycznej był artykuł Natalii Jelisiejewej „Kto oddalał zwycięstwo", opublikowany 17 stycznia 2005 r. na prowadzonym przez Pawłowskiego portalu Strana.ru. W tekście sprowadzono AK do kryminalnej organizacji, której działania opóźniały wyzwoleńczą ofensywę Armii Czerwonej. Rosyjska kampania historyczna (faktycznie dezinformacyjna) trwała prawie rok. Miała bronić mitu sowieckiego wyzwolenia Europy w czasie II wojny światowej, który w czasach Putina stał się najważniejszym mitem Federacji Rosyjskiej. Mit ten – oprócz korzyści propagandowych – dawał również wymierne zyski polityczne. Pozwalał Rosji na ustawianie środkowoeuropejskich krajów w pozycji petenta Kremla, który powinien być wdzięczny za sowieckie wyzwolenie w przeszłości.
Wróg staje się osobistym wrogiem
Wygrana Lecha Kaczyńskiego w wyścigu o polską prezydenturę jesienią 2005 r. otworzyła zupełnie nowy rozdział w relacjach Polski z Rosją. Gdy na początku swojego urzędowania Kaczyński postanowił wysondować dyplomatycznie możliwość osobistego spotkania z prezydentem Rosji, ten odmówił. Dyplomatycznymi kanałami zaś przekazał informację, że warunkiem takiego spotkania jest rezygnacja Kaczyńskiego z mówienia o przeszłości i rosyjskich zbrodniach na Polakach. To była cena za oficjalną poprawę polsko-rosyjskich stosunków.