Nowy wiceprezydent przeszedł już chrzest bojowy – spotkał się z przedstawicielami firm śmieciowych, z którymi musi uzgodnić awaryjne zasady sprzątania miasta przez pół roku od 1 lipca. Na pierwszym spotkaniu się to nie udało – będą kolejne.
Jego poprzednik Jarosław Kochaniak poległ na przetargu, który miał te zasady uregulować. Cztery firmy zaskarżyły warunki zamówienia do Krajowej Izby Odwoławczej, ta uwzględniła wszystkie ich zastrzeżenia (łącznie z tym, że przetarg preferował miejską spółkę MPO) i trzeba go poprawiać. Takiej wpadki Hanna Gronkiewicz-Waltz już darować nie mogła.
Od trudnej roboty
Czarne chmury nad wiceprezydentem zbierały się już wcześniej. Do ratusza przyszedł w 2007 r. z doświadczeniem bankowca (m.in. w Central Europe Trust, Salomon Smith Barney w Londynie, JPMorgan Chase, BGŻ). I został dyrektorem biura nadzoru właścicielskiego, którego zadaniem było zapanowanie nad miejskimi spółkami.
Po roku miał już istotny sukces – udało się sprzedać udziały miasta w jednej z mniejszych spółek o kilkadziesiąt milionów drożej, niż chciała tego ekipa Lecha Kaczyńskiego. To była jego przepustka do awansu. Zajął miejsce w zarządzie miasta po Jerzym Millerze, którego premier wyciągnął do administracji państwowej. I oprócz spółek Kochaniak dostał jedną z trudniejszych działek – zdrowie. Jego plan łączenia warszawskich szpitali i tworzenia spółek spotkał się jednak z gigantycznym oporem rajców i środowiska.
Hanna Gronkiewicz-Waltz zabrała w końcu wiceprezydentowi zdrowie i poleciła skupić się na nowym, nie mniej trudnym i kontrowersyjnym zadaniu – prywatyzacji Stołecznego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej. To się udało – mimo protestów, referendum organizowanego przez PiS – Warszawa zarobiła na sprzedaży SPEC 1,44 mld zł. Transakcja uratowała ekipę Hanny Gronkiewicz-Waltz przed katastrofą.