Rz: Jędrzej Bielecki: Barack Obama nie zapobiegł zajęciu Krymu przez Rosję. To symboliczny koniec rozpoczętej ćwierć wieku temu epoki jednostronnej dominacji Ameryki na świecie?
George Friedman:
Świat się nie zmienił, zmienił się region. Rosja nawet w części nie jest tak silna, jak silny był Związek Radziecki. To nie jest więc powrót do zimnej wojny. Odwrotnie: Rosja poniosła ogromną porażkę na Ukrainie. Upadł prorosyjski rząd, Putin z trudem zachował Krym i parę miast na wschodzie kraju. Rosja stara się więc teraz desperacko odbić tę stratę, ale w przeciwieństwie do Ameryki opcji ma niewiele. Weźmy gospodarkę. Rosja jest zależna od cen ropy, których nie kontroluje. A te spadną, bo ropy jest pod dostatkiem. Z kolei z punktu widzenia strategicznego Rosja potrzebuje szerokiego przedpola, aby się bronić. Tymczasem kraje bałtyckie są już w NATO i jeśli Kreml straci Ukrainę, Zachód znajdzie się 500 mil od Moskwy. Putin próbował choć trochę naprawić katastrofę, jaką dla niego był rozpad Związku Radzieckiego. Wykorzystał zaangażowanie USA w wojnę z dżihadystami. Ale to się już kończy. Inaczej niż było, po wojnie w Gruzji prezydent USA przyjeżdża do Polski, przyleciały F-16. To nie jest miła perspektywa dla Putina.
Ameryka złamała jednak złożoną w 1994 r. obietnicę ochrony suwerenności Ukrainy. Jak tu mówić o sile Stanów Zjednoczonych?
Czas jest po naszej stronie. Ameryka staje się eksporterem gazu i ropy, jest u progu porozumienia z Iranem, dostępna staje się też iracka ropa. Rosja straci więc jedyne narzędzie wpływów na Europę, jakim jest energia. Rosjanie okazali się także za słabi, aby zaatakować Ukrainę: nie mają wystarczającego potencjału, aby opanować tak duży kraj.