Słabnięcie lewicy i ekspansja sił antysystemowych mogą być kluczowymi epizodami w najnowszych dziejach polskiej polityki. Triumfy Pawła Kukiza i Janusza Korwin-Mikkego, idące w parze z atrofią ugrupowań Janusza Palikota i Leszka Millera, będą punktem zwrotnym i przyniosą najpewniej kres utrzymującego się od ośmiu lat stanu, w którym PO mogła być pewna, że – w takim czy innym układzie koalicyjnym – pozostanie przy władzy, a PiS był skazany na samotność i brak koalicjanta.
Od pewnej chłodnej, październikowej niedzieli roku 2007 stan partyjnej gry w Polsce był nadzwyczaj stabilny. Platforma i PiS dzieliły między siebie około 70 proc. politycznego tortu, za ich plecami rozgrywała się walka o to, co zostało z uczty bogów. Ugrupowania, którym udawało się wejść do Sejmu, tylko sporadycznie odgrywały rolę rozgrywających czy choćby języczka u wagi, zwłaszcza że wszystkie demonstrowały niechęć do politycznych romansów z PiS i skłonne były, bez wielkich targów i wstrętów, wejść w koalicję z PO. To dawało rządzącym bezpieczeństwo i poczucie, że czy to z PSL, czy to z SLD, czy wreszcie z wyrosłym w międzyczasie Palikotem będzie sprawować władzę przez długie lata.
Obu kolosom politycznego rynku nie wystarczało jednak nigdy pewne, stałe i oscylujące wokół 30 proc., a dochodzące momentami do 40 proc. poparcie. Oba zerkały łakomie na boki, by zagarnąć tych wyborców, dla których PO–PiS-owa oferta była niewystarczająca. Jarosławowi Kaczyńskiemu zawsze marzył się brak konkurencji po prawej stronie, skutecznie więc – jak się dziś wydaje – przywrócił status quo z 2005 roku.
Platforma wybrała inną taktykę. Skupiła się na zdobywaniu wyborców centrowych, ale przy okazji – odchodzeniem od liberalnych gospodarczo korzeni i wykonywaniem ideologicznych zwrotów – kusiła umiarkowanych lewicowców. Przygarniała też pod skrzydła tych, którzy jak – Bartosz Arłukowicz, Dariusz Rosati czy Marek Borowski – odchodzili od SLD.
W parze z tym szły konflikty wśród ugrupowań lewicy i ich coraz gorsze notowania sondażowe. W efekcie lewica stanęła na krawędzi przepaści. Jeśli – jak się dziś wydaje – do jesiennych wyborów pójdzie rozdrobniona, skłócona i słaba, może się to dla niej skończyć katastrofą. Nawet jeśli zdobędzie jakiś parlamentarny przyczółek – może być on mizerny i czysto symboliczny. A jej obecne fotele parlamentarne zostaną zajęte przez współpracowników Kukiza i Korwina.