– Nie można nikomu zabraniać ubiegania się o mandat – przekonywał wczoraj Lech Wałęsa członków Wysokiej Instancji ds. Reform Politycznych, przygotowującej wybory do zgromadzenia konstytucyjnego Tunezji. Tymczasowe władze tego kraju pozbawiły właśnie prawa kandydowania członków kierownictwa i czołowych działaczy Zgromadzenia Konstytucyjno-Demokratycznego (RCD), czyli partii obalonego prezydenta Zin el Abidina Ben Alego.
Objęci zakazem będą również ministrowie rządu Ben Alego oraz jego doradcy. Zakaz dotyczy osób sprawujących funkcje w partii i rządzie w ostatnich dziesięciu latach. Projekt w tej sprawie opracowała Wysoka Instancja. Premier rządu tymczasowego Bedżi Kaid Essebsi poparł propozycję, ale zalecił ostrożność. Jak zauważył, ofiarami reżimu byli również niektórzy oficjele RCD.
– Oni nie powinni być pozbawieni prawa kandydowania, o ile nie zostali skazani przez wymiar sprawiedliwości – mówił. Wybory w Tunezji odbędą się 24 lipca. W styczniu mieszkańcy tego niewielkiego kraju obalili rządzącego od 23 lat dyktatora Ben Alego, co zapoczątkowało falę prodemokratycznych rewolucji w świecie arabskim. Powołana w wyniku rewolty Wysoka Instancja planowała początkowo pozbawić prawa do kandydowania wszystkich członków RCD z całego okresu 23 lat dyktatury. Podniosły się jednak głosy, że to przesada. Ostatecznie stanęło na tym, że tymczasowy prezydent Fuad Mebazaa przygotuje listę osób, które „bezpośrednio współpracowały" z Ben Alim. Chodzi głównie o członków centralnych i terenowych władz partyjnych.
Tunezyjski rząd wzywa jednocześnie ugrupowania polityczne do przyjęcia zasady parytetu na listach wyborczych dla kobiet i mężczyzn oraz umieszczania pań na miejscach ułatwiających im dostanie się do parlamentu. – To rewolucyjne rozwiązanie – podkreśla Kaid Essebsi. Wśród kobiet w Tunisie i tak rośnie obawa, że wybory pogorszą ich sytuację, gdy do władzy dojdą islamiści z partii Odrodzenie (Nahda). Krążą pogłoski o planach wprowadzenia przez nich nakazu noszenia hidżabów i pozbawienia pań praw wyborczych, które uzyskały w 1956 roku.
– Jeśli Nahda wygra, to ja się zabiję. Jestem przeciw wszystkiemu, co oni głoszą – mówi „Rz" Monia Abdallah, dziennikarka stacji Hannibal TV. Jej lęki podziela wiele Tunezyjek ze stolicy i większych miast, które przywykły do swobód obyczajowych. Pierwszy prezydent niepodległej Tunezji Habib Burgiba nazywał islamskie nakrycie głowy obrzydliwą szmatą, a pod rządami RCD panie noszące hidżaby miały często trudności z dostaniem pracy albo zdaniem egzaminu na uniwersytet. Teraz uznano to za dyskryminację. Minister spraw wewnętrznych rządu tymczasowego obwieścił niedawno, że w dowodzie osobistym kobieta może mieć zdjęcie w islamskiej chuście na głowie. Wcześniej zezwolono mężczyznom na brodę na fotografii.