Moda na oczernianie Unii

Donald Tusk był najpoważniejszym kandydatem na stanowisko szefa Komisji Europejskiej — ujawnia w rozmowie z „Rz” Piotr Serafin, polski szerpa, czyli minister odpowiedzialny za kontakty z UE. — Myślę, że premier ogłosił rezygnację dlatego, że opozycja zarzucała mu dezercję. To było przełamanie tabu w polskiej polityce zagranicznej.

Publikacja: 30.07.2013 10:00

Moda na oczernianie Unii

Foto: MSZ

Jak Unia może do PKB wliczać handel narkotykami, szmugiel, prostytucję? To wygląda na dramatyczną próbę poprawienia statystyk gospodarczych na papierze.

Piotr Serafin:

Rzeczywiście przez kilka ostatnich dni dziesiątki ekspertów wyrażało oburzenie, że Europa ucieka od kryzysu w kreatywną księgowość. Problem w tym, że wszystkie te pozycje uwzględnia się w statystykach od 20 lat. Zresztą nie tylko w Europie, bo także w statystykach ONZ. Ta burza w szklance wody była możliwa, tylko dlatego, że mamy obecnie modę na portretowanie Unii w czarnych kolorach. Ale ten obraz odbiega od rzeczywistości.

Inna kontrowersyjna kwestia. Wygląda na to, że Bruksela zakaże palenia papierosów smakowych, które Polacy wyjątkowo lubią. Jesteśmy w czołówce palaczy mentolowego tytoniu.

Zgadzam się, że propozycja Komisji Europejskiej jest słabo przemyślana. Mamy już zresztą wstępne stanowisko ministrów zdrowia krajów UE, zgodnie z którym wąskie papierosy, tzw. slimy, powinny pozostać w sprzedaży, a mentole byłyby dopuszczone jeszcze przez 3 lata po wejściu w życie regulacji. Polska próbuje zmienić treść tej regulacji, piłka jest w grze. Przyznaje, że możliwości blokowania są ograniczone, bo mówimy o decyzjach podejmowanych większością głosów.

Widzę, że panu się ten kierunek nie podoba.

Nie. Dziś nie potrzebujemy Europy, która reguluje wszystko, tylko koncentruje się na tym co naprawdę istotne — na przebudowie strefy euro. Rozumiem dążenie do ograniczenia palenia tytoniu, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Tylko, czy potrzebujemy, aby decyzje o tym, co palimy, były podejmowane na poziomie europejskim. Niech kraje członkowskie same o tym decydują. Można zrobić jak Finlandia — która dąży do całkowitego zakazu palenia tytoniu. Ale nie wszyscy muszą iść podobną drogą.

Regulacje dotyczące stylu życia Europejczyków prowadzą do odwracania się od Europy. I to mi się nie podoba. Takie regulacje to paliwo dla tych, którzy Europie źle życzą.

Unia i tak nie ma najlepszej prasy. W polskiej debacie politycznej coraz częściej występuje w negatywnym kontekście. Dotyczy to głównie PiS, ale czasem także PSL i Platformy.

Mam wrażenie, że znaczna część środowiska PiS nigdy się nie pogodziła z członkostwem Polski w UE. Pamiętam, że w referendum wielu polityków PiS głosowało przeciw.

Pański kolega z rządu, minister rolnictwa Stanisław Kalemba z PSL również.

W tym przypadku zaszła daleko idąca zmiana. A w PiS zmiany nie widać. Mam nadzieję, że są w tej partii politycy, którzy rozumieją, że wyjście z UE, czy też podążanie kursem Wielkiej Brytanii na oddalanie się od Europy, to nie jest właściwa recepta dla Polski.

A dlaczego my tą brytyjską drogą pójść nie możemy?

Członkostwo ma dwa wymiary dla Polski. Po pierwsze geopolityczny — bycie częścią Zachodu to wybór strategiczny. Odcinanie się od integracji postawiłoby nas na peryferiach Europy. Ale po drugie — członkostwo w UE to także wybór korzystny dla obywateli. Integracja europejska zmienia Polskę na lepsze. Te niemal 10 lat w UE to czas niebywałej cywilizacyjnej zmiany, która odbywa się nie tylko dzięki pieniądzom z budżetu UE. Przygotowując się do członkowska i będąc w UE zmieniliśmy swoje państwo na znacznie bardziej solidne.

Jeśli chodzi o Wielką Brytanię, to nie jestem przekonany, że tamtejsza klasa polityczna rzeczywiście sądzi, że wyjście z UE byłoby dla Brytyjczyków korzystne. Tyle, że klasa polityczna stała się zakładnikiem opinii publicznej, którą sama przez lata karmiła eurosceptycyzmem. I to powinno być dla nas ostrzeżenie przed graniem kartą antyeuropejską w rozgrywkach międzypartyjnych.

Proszę się postawić w sytuacji polityków PiS. Są uprzedzeni, bo za ich rządów Unia przeprowadziła dwa najbardziej dotkliwe dla Polski projekty: pakiet klimatyczny i traktat lizboński. Dobrze pan to pamięta, bo już wówczas zajmował się pan sprawami europejskimi w rządzie.

Ale przecież Polski rząd mógł mieć wówczas wpływ na kształt tych decyzji. W przypadku pakietu klimatycznego w 2007 r. podejmowano w Polsce zupełnie świadome decyzję. To wtedy MSZ minister Fotygi i wiceministra Szczerskiego, odrzucił postulat ówczesnego ministra gospodarki Woźniaka i wiceministra Korolca, by nie zgadzać się na wiążące cele klimatyczne. A w 2007 r. decyzje w Europie były podejmowane jednomyślnie i można było tę sprawę załatwić.

To był strategiczny błąd, bo myślenie takie jak w resorcie gospodarki było wówczas obecne w kilku krajach naszego regionu, co mogło zaowocować korzystniejszymi zapisami pakietu. Co więcej, nie jest prawdą, jak teraz słyszymy, że w marcu 2007 r. został zagwarantowany dla Polski rok bazowy z Protokołu Kioto. Po pierwsze, gwarancji nie było, były tylko zapisy, że rok bazowy się uwzględni pośród wielu innych spraw. A po drugie, nawet gdyby były, to i tak nie ochroniłoby to Polski przed negatywnymi skutkami pakietu.

Jarosław Kaczyński twierdzi, że winę za przyjęcie pakietu ponosi premier Tusk, bo nie zawetował go.

Rząd Tuska dostał jako efekt zobowiązań poprzedniej ekipy projekty aktów prawnych, które już nie musiały być przyjęte jednogłośnie, tylko większością głosów. Nie mógł zatem niczego zablokować. Celem rządu Tuska stało się ograniczenie wpływu zapisów pakietu klimatycznego na ceny energii. Udało się wynegocjować, budując szeroką koalicję państw regionu, okres przejściowy do 2020 r., w trakcie którego uprawnienia do emisji CO2 są w znacznej części bezpłatne. Ale powiedzmy też uczciwie, że przy dzisiejszych cenach uprawnień do emisji pakiet klimatyczny nie jest najważniejszą barierą dla rozwoju Polski. Przychody ze sprzedaży CO2 pozostają w budżecie naszego państwa. To nie jest sposób na drenowanie Polski.

Inna polityczna kontrowersja. W awanturach o ubój rytualny jednym z argumentów przeciwników takiego uśmiercania zwierząt było to, że Unia dąży do wprowadzenia takiego zakazu.

Rozporządzenie unijne ws. ochrony zwierząt podczas ich uśmiercania zostało wynegocjowane, także dzięki Polsce w 2009 r. Tyle, że ono niczego nie przesądza. Dopuszcza możliwość stosowania uboju rytualnego, pozostawiając swobodę państwom członkowskim.

Zgodnie z wymogami tego rozporządzenia w grudniu 2012 r. rząd zgłosił Komisji Europejskiej, że w Polsce nie będzie stosowany ubój rytualny. Czemu zatem zaraz potem rozpoczął pracę nad ustawą taki ubój dopuszczającą?

W grudniu minister rolnictwa po prostu poinformował Brukselę o obowiązującym w Polsce stanie prawnym. A był on konsekwencją zakwestionowania przez Trybunał Konstytucyjny wcześniejszych przepisów krajowych zezwalających na ubój rytualny. Ale tzw. notyfikacja do Komisji Europejskiej nie oznacza, że nie możemy zmienić własnych przepisów. To jest nasza własna decyzja — czy zezwalamy na ubój rytualny, czy też nie.

Dążąc do zawieszenia progów ostrożnościowych, utrudniających dalsze zadłużanie państwa rząd przekonuje, że takie bariery tracą znaczenie, bo w Polsce wejdą bezpieczniki unijne. Do tej pory słyszeliśmy, że Polsce nie grozi nadmierne zadłużanie się na wzór krajów strefy euro, właśnie dlatego, że mamy własne progi ostrożnościowe.

Jedną z lekcji kryzysu jest stworzenie w UE mechanizmów dyscyplinujących finanse, ale antycyklicznych. Innymi słowy jeśli mamy spowolnienie gospodarcze, ale też dług publiczny pod kontrolą — a Polska ma — to wtedy możemy sobie pozwolić na większy deficyt. Te nasze nowe zasady będą wzorowane na tym, co jest w sześciopaku [pakiet sześciu aktów, które regulują zasady tworzenia budżetów krajowych, tempo wzrostu wydatków oraz wymuszają redukcję długu publicznego w razie przekroczenia 60 proc. PKB – red.].

Gdy mówimy o Polsce, to w latach 2011 i 2012 nie nastąpiło rozdęcie wydatków publicznych, tylko jedno z największych w Europie ich ograniczenie. Dlatego też KE nie naciska obecnie na głębokie redukcje deficytu w Polsce.

Mimo że jesteśmy objęci procedurą nadmiernego deficytu?

Tak. Początkowo Polska była zobowiązana obniżyć deficyt do 3 proc. do końca ubiegłego roku. Ale Komisja Europejska uwzględniając dotychczasową redukcję deficytu, odczuwane w całej Europie spowolnienie gospodarcze i trzymanie długu w ryzach, zezwoliła nam, abyśmy ten cel spełnili do końca 2014 r.

Skoro na koniec 2014 roku mamy zredukować deficyt, to może — jak chce prezydent — realne jest osiągnięcie w 2015 r. kryteriów z Maastricht, umożliwiających przystąpienie do strefy euro? A może w ogóle nie ma teraz sensu mówić odejściu od złotego, kiedy w strefie euro trwają turbulencje?

To kolejna lekcja wyniesiona z kryzysu — spełnienie kryteriów z Maastricht to nie jest gwarancja bezpiecznego członkostwa w strefie euro. To co powiem zabrzmi zaskakująco. Otóż, największe ryzyko wejścia do strefy euro to nadmierny wzrost płac oraz potanienie kosztów kredytu.

Większość ludzi obawia się wzrostu cen. To efektowny argument przeciw euro — że ceny zostaną zaokrąglone w górę.

To co powiedziałem o głównych ryzykach, to wnioski z obecnego kryzysu w krajach Południa Europy. Wzrost płac może prowadzić do utraty konkurencyjności. A tani kredyt to ryzyko baniek spekulacyjnych i nadmiernego zadłużenia — gospodarstw domowych, firm, ale też zbyt tanie finansowanie zadłużenia publicznego, co powoduje poluźnienie dyscypliny finansowej. Dzisiaj strefa euro jest w remoncie. Pytanie nie brzmi, czy przystępujemy jutro czy za rok. Dziś pytanie dla polskiej polityki brzmi: czy chcemy by kierunki przebudowy strefy euro uwzględniały także nasze interesy? I tu dochodzimy do paktu fiskalnego.

To umowa dotycząca zwiększenia dyscypliny finansowej w budżetach krajowych strefy euro. Prezydent właśnie ratyfikował ten pakt w Polsce. A PiS zapowiada skierowanie paktu do Trybunału Konstytucyjnego.

To jedna z najbardziej absurdalnych debat w polskiej polityce. Pakt fiskalny jest jednym z narzędzi sanacji strefy euro. Z punktu widzenia Polski daje wyłącznie prawa, a nie obowiązki. Dla mnie jest oczywiste, iż powinniśmy współuczestniczyć w procesie naprawy strefy euro. Także po to, aby w przyszłości była bezpieczna także dla nas.

Myślałem, że spór polityczny może dotyczyć różnych rzeczy, ale nie tego, czy Polacy powinni współkształtować Europę. Oferta przeciwników paktu jest taka: sytuacja w strefie euro nas nie dotyczy, nie zajmujmy się tym. Otóż dotyczy. Nawet gdybyśmy nie wybierali się do strefy euro, to przecież jej sytuacja nawet dziś ma wpływ na naszą gospodarkę. Strefa euro staje się nową, bardziej zintegrowaną Unią. Ten proces będzie jeszcze trwał wiele lat. Nie możemy dziś mówić, że to nie jest nasza sprawa. Erozja integracji europejskiej jest dla Polski niebezpieczna.

Czy możemy już ostatecznie odtrąbić sukces w negocjacjach nad nowym budżetem UE na lata 2014-2020? Do niedawna problemy stwarzał jeszcze Parlament Europejski, ale na początku lipca zgodził się na budżet w kształcie wynegocjowanym przez liderów krajów członkowskich.

Nie wykluczam jeszcze, że jakieś drobniejsze zwarcia w sprawie budżetu mogą się pojawić wczesną jesienią pomiędzy PE a państwami członkowskimi. Wciąż nie są bowiem przyjęte akty prawne, na podstawie których będą wydatkowane środki z nowego budżetu. Ale porozumienie jest już niemal pewne.

Negocjacje budżetowe to przykład bezprecedensowej skuteczności Polski, która była efektem historycznie rzecz biorąc nietypowego jak na Polskę podejścia. Nie działaliśmy wedle mickiewiczowskiego opisu: „Szlachta na koń wsiędzie, ja z synowcem na czele i jakoś to będzie". To był proces rozpisany przez nas na 3-4 lata.

Ale kontrowersji nie zabrakło. Zarzut PiS, zwłaszcza pod adresem PSL: rząd dopuścił do zmniejszenia funduszy na rozwój obszarów wiejskich.

Ta debata była zupełnie oderwana od rzeczywistości. W Europie jest kryzys. Budżet UE jest cięty do kości i po raz pierwszy w historii integracji mamy do czynienia z jego zmniejszeniem. I w tym malejącym budżecie środków dla Polski nie jest mniej, tylko więcej. To był nasz pierwszy cel, który udało się zrealizować. A drugi — większa elastyczność w przesuwaniu środków.

Chodzi o możliwość przesuwania pieniędzy z funduszy spójności właśnie na rozwój obszarów wiejskich. Z kolei z funduszy wiejskich można przenieść pieniądze na zwiększenie dopłat dla rolników.

Mieć więcej środków i możliwości stosunkowo swobodnego ich przesuwania na różne cele. Czegóż więcej można chcieć? Ten wynik, w tych okolicznościach, to jest cud. Poza rozpisanym na lata planem, mieliśmy też wiele szczęścia.

Jakie są polskie ambicje jeśli chodzi o nowe rozdanie stanowisk w UE po wyborach do Parlamentu Europejskiego? Trudno będzie trafić lepiej, niż w obecnej Komisji, w której Janusz Lewandowski został komisarzem budżetowym.

Początkowo partie opozycyjne twierdziły, że komisarz Lewandowski będzie księgowym bez żadnego wpływu na rzeczywistość. A okazał się jednym z kluczowych graczy w negocjacjach budżetowych.

Dziś jako Polak jestem dumny z tego, że gdy w Europie dyskutuje się o tym, w czyje ręce powinny być przekazane stery instytucji unijnych, to pojawiają się nazwiska Polaków. Jest to niewątpliwie wynik tego, że mamy w Polsce stabilność polityczną i na tle recesyjnej Europy, dobrą sytuację gospodarczą. Mamy też polityka europejskiego formatu, którego dawno nie mieliśmy — czyli Donalda Tuska. Do czasu ogłoszenia, że nie będzie ubiegał się o szefostwo Komisji Europejskiej, był najpoważniejszym kandydatem na to stanowisko. Popierała go Europejska Partia Ludowa (EPP), czyli największa grupa polityczna w UE, której częścią jest Platforma. Ogłoszenie przez niego rezygnacji stanowi dla EPP poważny kłopot.

Rozumiem, że prowadzono rozmowy na ten temat i z nim z panem?

Oczywiście, w poważnych europejskich partiach politycznych toczą się takie rozmowy. W przyszłym roku mamy wybory do PE, a ambicją grup politycznych jest postawienie na czele list wyborczych polityków, którzy są ich kandydatami na szefa KE.

Myślę, że Tusk ogłosił rezygnację także dlatego, że pogłoskom o jego kandydowaniu nie towarzyszyło w Polsce poczucie dumy i nadziei na wzrost wpływu Polski na bieg spraw w Europie, tylko zarzuty opozycji o dezercję.

To było zresztą przełamanie tabu w polskiej polityce zagranicznej. Do tej pory kiedy widzieliśmy, że Polak ma szansę na odgrywanie ważnej roli w polityce europejskiej czy światowej, to inni Polacy go wspierali. W tym przypadku reakcją na unijne zawołanie „Tusku, zostań szefem KE", był zarzut: „dezerter, który chce uciec z tonącego okrętu". Z takim podejściem zabieganie o ważne funkcje dla jakiegokolwiek Polaka będzie jeszcze bardziej utrudnione.

Taka temperatura wewnętrznego konfliktu politycznego może nas doprowadzić do marginalizacji w Europie. Tylko państwa, w których spór polityczny jest racjonalny mogą być skuteczne w realizowaniu swoich celów na zewnątrz.

Na ile realna była ta oferta dla Tuska?

To była realna propozycja, choć po drodze było jeszcze wiele zdarzeń istotnych z punktu widzenia kształtowania się nowego

przywództwa UE. Mam tu na myśli zarówno wybory w kilku państwach unijnych, jak i wybory do Parlamentu Europejskiego. Sukcesy Europejskiej Partii Ludowej postawiłyby kropkę nad i.

Jak Unia może do PKB wliczać handel narkotykami, szmugiel, prostytucję? To wygląda na dramatyczną próbę poprawienia statystyk gospodarczych na papierze.

Piotr Serafin:

Pozostało 99% artykułu
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!