Marsz Niepodległości organizowany przez środowiska narodowe był zarejestrowany w tym roku na 50 tys. uczestników. Organizatorzy we wstępnych szacunkach podają, że w marszu mogło wziąć udział nawet dwa razy więcej osób. Szacunki policji są ostrożniejsze. Wczoraj podała informację, że we wszystkich manifestacjach w tym dniu w Warszawie uczestniczyło 66 tys. osób.
Policja przychyliła się do próśb organizatorów marszu. Na trasie (przynajmniej na początkowym etapie) nie było tak jak w ubiegłych latach zwartych oddziałów policyjnej prewencji, która w 2011 r. i 2012 r. była atakowana przez grupki zamaskowanych chuliganów. Policja operowała w bocznych ulicach, a zgromadzenie miała zabezpieczać Straż Marszu Niepodległości. Jej szef Przemysław Czyżewski mówi "Rz", że liczyła ona w tym roku około 600 osób.
Czyżewski przyznaje, że to znacznie za mało. - Żeby zapobiegać prowokacjom na całej trasie marszu musielibyśmy mieć kilka tysięcy osób - mówi. Policja na razie nie chce wskazywać błędów organizatorów. - Będzie to zawarte w przygotowanym przez nas raporcie. Ze wstępnej oceny wynika, że organizator i służby porządkowe nie były w stanie zapanować nad zgromadzeniem - ocenia w rozmowie z "Rz" starszy aspirant Mariusz Mrozek, rzecznik prasowy Komendy Stołecznej Policji.
Z dotychczas znanych relacji świadków i rozmów "Rz" z członkami straży marszu wynika, że organizatorzy robili wszystko, żeby na trasie nie dochodziło do burd. Do pierwszych zajść doszło zaraz po wymarszu z Ronda Dmowskiego. W jednej z przecznic ul. Marszałkowskiej, którą poruszała się kolumna jest squat, zamieszkiwany przez środowiska lewicowe i anarchistyczne.
- Próbowaliśmy zabezpieczyć kordonem wejście do tej ulicy. Przez pewien czas to się udawało, jednak napór grupy zamaskowanych osób spowodował rozerwanie się naszej formacji. Doszło do ataku na squat, z dachu poleciały butelki z benzyną i kamienie - relacjonował nam jeden z członków straży tuż po tym wydarzeniu. Według niego, gdy po dłuższym czasie pojawiła się policja, zepchnęła uczestników zajść z powrotem do marszu. - Policjanci wbiegli kilka kroków za nasz kordon i cofnęli się - zapewnia.