Tragedia, która uratowała Polskę

Rozmowa z prof. Wojciechem Roszkowskim, historykiem

Publikacja: 02.10.2014 09:14

Wielka Trójka w Teheranie

Wielka Trójka w Teheranie

Foto: AFP

Mariusz Cieślik: Czy w sytuacji geopolitycznej z lipca 1944 roku powstanie miało szanse?

Wojciech Roszkowski:

Odpowiedź na to pytanie dziś jest inna niż wtedy. Dlatego że wiedza polskiego rządu na emigracji i dowództwa Armii Krajowej była znacznie mniejsza niż nasza. Oczywiście, Jan Nowak-Jeziorański tuż przed powstaniem przywiózł z Londynu informacje wskazujące, że nie możemy liczyć na zachodnich aliantów. I to był bardzo bolesny cios dla przywództwa w Warszawie, jednak oni nadal uważali, że za pomocą powstania da się wpłynąć na Stalina. Te rachuby, jak wiemy, zawiodły. Tak więc sytuacja geopolityczna z dzisiejszej perspektywy powinna być oceniana trochę inaczej, ale również niekoniecznie na niekorzyść dowódców powstańczych. Dzisiaj wiemy, że to w Warszawie rozstrzygnął się los powojennych Niemiec. A może i Europy.

Co dokładnie ma pan na myśli?

Przywódcy Armii Krajowej, podejmując decyzję o powstaniu, nie mogli przewidzieć, że dzięki zatrzymaniu frontu na linii Wisły nie dojdzie do zajęcia całych Niemiec przez Sowietów. Gdyby nie walki w Warszawie, Stalin miałby cztery miesiące więcej na opanowanie Trzeciej Rzeszy. To bardzo dużo. Dokładnego scenariusza nie jesteśmy w stanie ułożyć, ale pytanie brzmi, czy w takiej sytuacji dostalibyśmy tzw. Ziemie Odzyskane, czy raczej zostałyby one przy Niemcach. A jeśli tak, to Polska mogłaby się odrodzić między Bugiem a przedwojenną granicą zachodnią. No i tu pojawia się kolejna kwestia – czy to nowe Królestwo Polskie nie stałoby się 17. republiką Związku Sowieckiego? Nie wiemy tego, ale należy mieć to na uwadze. Gdyby nie powstanie, front przesunąłby się szybko na zachód, a kształt Polski i Niemiec byłby zapewne inny. I dla nas prawdopodobnie gorszy.

Powiedział pan bardzo ciekawą rzecz, ale nie odpowiedział pan na pytanie – czy były szanse na wygranie powstania?

Myślę, że rozumowano w ten sposób: jeżeli uda się wygrać bitwę o Warszawę, to łatwiej będzie uzyskać pomoc aliantów. A ponieważ pod koniec lipca widziano Niemców pobitych i przerażonych, stworzyło to iluzję, że oni są słabi i że da się ich pokonać.

A jaka była kalkulacja rządu londyńskiego?

Dosyć desperacka, dlatego że to było już po powstaniu PKWN, po tym, jak faktycznie – i znowu dochodzimy do kwestii, co kto wiedział – mocarstwa zachodnie oddały Kresy Sowietom.

Bo już jesteśmy po konferencji Wielkiej Trójki w Teheranie.

Tyle że rząd emigracyjny nie został o tym poinformowany. Mikołajczyk liczył się z tym, ale oficjalnie dowiedział się dopiero w październiku 1944 roku w Moskwie. Już po wszystkim. Latem mógł kalkulować, że zwycięskie Powstanie Warszawskie doprowadzi do powrotu sprawy Kresów Wschodnich na wokandę. Bo co robili Brytyjczycy? Naciskali na porozumienie ze Stalinem. Na to, żeby Polacy uznali jego warunki, ale Churchill nie mówił wprost, że się zgodził na linię Curzona. Gdyby Mikołajczyk wiedział, że to jest już przesądzone, to zapewne postępowałby inaczej. Później przecież próbował dogadać się z komunistami.

W końcu został wicepremierem w ich rządzie.

Mikołajczyk uznał Jałtę. Więc mógłby uznać Teheran, gdyby wiedział, o co tam chodziło. Tylko że nikt mu tego nie powiedział i trudno to określić innym słowem niż perfidia. To obciąża i Anglików, i Amerykanów, bo przecież Roosevelt udawał, że nie zapadły decyzje w sprawie wschodniej granicy Polski tylko dlatego, że liczył na głosy Polonii w wyborach w listopadzie 1944.

Dlatego wtedy przyjmował Jana Karskiego.

Mikołajczyka też przyjmował, aż ten w końcu zrozumiał, że został wystawiony do wiatru.

Z jednej strony była jakaś kalkulacja Londynu, ale z drugiej strony wódz naczelny generał  Sosnkowski i premier Mikołajczyk kluczyli w sprawie decyzji o powstaniu. Nie chcieli ani zabronić walki, ani dać wyraźnego sygnału.

Tak, to nie najlepiej świadczy o ich zdolnościach przywódczych. Trzeba jednak pamiętać, że działali pod ogromną presją czasu. Oni byli w Londynie i nie wiedzieli, jaka dokładnie jest sytuacja w Warszawie. Dlatego o wybuchu powstania miało zdecydować dowództwo AK.

Ale po wojnie Mikołajczyk mówił, że on nie podjął tej decyzji.

Nie podjął w tym sensie, że nie wskazał godziny W, natomiast ramowy plan polityczny zaakceptował. A należało do niego objęcie Warszawy akcją „Burza", która w sensie politycznym się nie udała. Więc ja myślę, że oni się liczyli z ryzykiem. Że zastanawiali się, co się stanie, jeśli Sowieci zatrzymają front. Zdawali sobie sprawę, że każda decyzja jest zła, tylko nie wiedzieli, która jest gorsza. Powstrzymywanie powstania też mogło przynieść nieobliczalne konsekwencje. Napięcie wśród ludzi podziemia miało prawo się skończyć niekontrolowanym wybuchem.

No i jest jeszcze jeden czynnik. Sowieci są na przedpolach Warszawy i za chwilę stworzony przez nich marionetkowy rząd przeniesie się do stolicy.

Mało tego, pamiętajmy o tym, że Radiostacja Kościuszko z Moskwy pod koniec lipca nawoływała ludność Warszawy do chwycenia za broń. Istniało niebezpieczeństwo, że to Armia Ludowa rozpocznie powstanie, do którego przyłączyłaby się część niezorientowanych oddziałów AK.

Okazałoby się, że to komunistyczna partyzantka, która miała w całej Polsce może 5 tysięcy żołnierzy, zorganizowała powstanie.

I wtedy Sowieci wkraczają, wprowadzając PKWN. Mało tego, w tym momencie całe 350 tysięcy żołnierzy Armii Krajowej zostałoby sojusznikami Hitlera, którzy nie podjęli walki.

Wróćmy jeszcze na chwilę do Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Dlaczego nie przyjęto jego informacji do wiadomości?

Plan „Burza" tworzony był od dawna. Sytuacja mogła się zmieniać, ale jednak to było mniej więcej to, czego oczekiwano. Kiedy zaczynać powstanie, jeśli nie w czasie walk Sowietów z Niemcami?

Pamiętam relacje Nowaka, który słyszał od dowódców AK: „Wiemy, że oni nam nie pomogą, ale już nie możemy tego zatrzymać".

A czemu nie możemy zatrzymać? No właśnie przez presję ze strony sowieckiej. Jeśli nie zaczniemy powstania, to ono może wybuchnąć spontanicznie i stracimy kontrolę nad sytuacją.

Dowództwo AK było więc pod presją ze wszystkich stron.

Tak, i z Londynu, i od żołnierskich dołów, i ze strony Armii Czerwonej.

Pod koniec lipca Sowieci zbliżają się do Pragi.

No właśnie. W tej sytuacji wydaje się, że twierdzenie, jakoby dowództwo AK nie mogło liczyć na zwycięstwo, wynika z nałożenia współczesnej perspektywy. Sukces nie był całkiem nierealny. Oczywiście, mogli myśleć, że nawet jak zdobędą Warszawę, to będzie to, co w Wilnie i Lwowie. To znaczy wejdą Rosjanie i zaczną się aresztowania. Oddziały AK walczące ramię w ramię z Armią Czerwoną w pewnym momencie były stawiane przed alternatywą: oddają się pod komendę Berlinga albo są rozbrajane. Wielu próbowało uciec, część się zgodziła, inni pojechali na białe niedźwiedzie, więc pewnie podobny scenariusz zrealizowano by w Warszawie. Czy to dla Polski na przyszłość byłoby lepsze? Nie wiem.

Czy Stalin w ogóle zamierzał iść z pomocą powstaniu? Manewry Rokossowskiego świadczą o tym, że był taki pomysł.

To jest fascynujące pytanie, bo właściwie tego nie wiemy. Nie znamy kulisów decyzji Stalina o zatrzymaniu frontu, ale być może plan nie był jeszcze do końca sformułowany.

Ale plan odsieczy istniał.

Tak, ale Stalin brał pod uwagę różne warianty. Co będzie, jak wstrzymam ofensywę? Stracę czas, a alianci wejdą do Niemiec. A może lepiej zająć Warszawę i posuwać się szybko dalej? Pomóc powstaniu, a później po cichu zrobić porządek z AK-owcami czy też pozwolić, żeby Hitler załatwił sprawę? Wchodzimy do ruin i nie mamy z Polską większych problemów. To drugie rozwiązanie z ówczesnego punktu widzenia było łatwiejsze, ale wiedział, że to kosztuje utratę dużej części Niemiec.

Ale jednocześnie w Teheranie zostało ustalone, że alianci dzielą Niemcy na strefy okupacyjne.

Nawet jeśli zostałoby to spisane, a nie zostało, to historia pokazuje, że Sowieci nie dotrzymywali żadnych umów. Gdyby zajęli 3/4 Niemiec, to kto by ich wypędził? Ja myślę, że to był wyścig z czasem. Alianci zachodni mogli o tym nie wiedzieć, ale dla Stalina to było oczywiste. Przecież on powiedział jugosłowiańskiemu komuniście Milovanowi Dżilasowi: „Gdzie wchodzi nasza armia, tam ustanawiamy nasz ustrój". Kiedy któryś z rozmówców zachodnich oznajmił mu, bodaj w Jałcie, że Związek Sowiecki powinien być zadowolony, iż doszedł do Łaby, Stalin odparł: „Car Aleksander był w Paryżu". To pokazuje jego sposób myślenia.

Czyli można chyba powiedzieć, że następne posunięcia w Warszawie, np. desant berlingowców, to były działania pozorowane?

Pozorowane choćby w tym sensie, że pomoc Berlinga i tak niewiele mogła zmienić. Nawet gdyby on się przedarł do Warszawy, to i tak powstanie już zostało przegrane.

Czy w momencie wybuchu powstania Stalin już wie, że świat uzna PKWN? Marionetkowy rząd stworzony w Moskwie?

Chyba jeszcze nie mógł tego wiedzieć. Ale prowadził rozpoznanie bojem. Działał metodą faktów dokonanych. PKWN co prawda nie uznano, ale reakcje Zachodu były słabe, czyli punkt dla niego. A potem była Jałta, Komisja Dobrych Usług, cztery miesiące rozmów, aż w końcu 21 czerwca 1945 roku powstanie na Kremlu Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, do którego wchodzi Mikołajczyk. To bardzo ważna data w historii Polski, tego samego dnia zapada wyrok w procesie szesnastu, również w Moskwie.

Ale czy alianci dawali Stalinowi jakieś sygnały, że uznają PKWN?

Oni chyba nie do końca rozumieli jego taktykę, bo tu można mówić o efekcie kuli śniegowej: Stalin zagarniał wciąż więcej i więcej. Dopiero po zakończeniu wojny rozszyfrował go Truman. Roosevelt do końca życia wchodził w kolejne kompromisy, Churchill rozumiał to lepiej, bo jeszcze w czasie wojny nieoficjalnie mówił, że Europę przez Stalina czeka tragedia. Tyle tylko, że w czasie Jałty alianci przekroczyli już Ren i wkroczyli do Niemiec. Gdyby nie powstanie, mogliby już tam być Sowieci.

A może by już doszli do Atlantyku...

Tym bardziej że ruch oporu we Francji był komunistyczny. Czyli: instalujemy nowy rząd, a zbawcami kraju są stronnicy Stalina, nie zaś de Gaulle'a. Poza tym, gdyby sojusznik wkroczył ze Wschodu, to komuniści we Francji mieliby nie 20, lecz 50 procent poparcia. We Włoszech byłoby podobnie.

Ciekawią mnie rachuby Anglików. Wydaje się, że byli skłonni do daleko idących kompromisów wobec Sowietów w 1944 roku, dlatego że bardziej niż na Europie Środkowej, w której nie mieli żadnych interesów, zależało im na utrzymaniu imperium.

Jak najbardziej. I udało im się utrzymać Sowietów z dala od swoich kolonii. Tyle że siły brytyjskie były za słabe, by po wojnie obronić imperium. Zresztą Roosevelt absolutnie nie był sojusznikiem Churchilla w tej kwestii. Amerykanie chcieli wyzwolenia kolonii, bo uważali, że to jest w ich interesie gospodarczym. Jak się okazało, mieli rację. Natomiast Europa Wschodnia to były dla nich peryferie, które można oddać Stalinowi. Czytałem pracę pewnego amerykańskiego politologa z roku 1940, który rozważał, co będzie, jeśli sojusz niemiecko-radziecki w Europie zostanie zerwany. Czy dla USA lepsze jest zwycięstwo Niemiec czy Sowietów? No i jednak skłaniał się ku drugiemu z tych rozwiązań, bo uznawał, że komunizm jest mniejszym złem niż nazizm, no i jest mniej wydolny gospodarczo.

Jakie było w lipcu stanowisko Churchilla wobec rządu Mikołajczyka?

Anglicy zakomunikowali mu, że postawa rządu polskiego na emigracji jest przeszkodą w stosunkach między aliantami. Takie dictum było zabójcze dla Mikołajczyka, bo on podtrzymuje nasze postulaty terytorialne, a słyszy, że Polska powinna zrezygnować z drugorzędnych i niepoważnych ambicji. Np. w kwestii Kresów Wschodnich. Skoro mieszkają tam Białorusini i Ukraińcy, to po co się przy tym upiera?

Czy polski premier rozumiał już wtedy, że Brytyjczycy nas sprzedali?

Nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Sosnkowski był chyba bardziej przenikliwy i widział, że alianci zachodni wystawiają nas do wiatru, natomiast Mikołajczyk łudził się aż do wizyty w Moskwie. Powstanie było tematem jego rozmów na Kremlu. Stalin potraktował go z góry, a jego postulaty zignorował. Kazał premierowi legalnego rządu dogadywać się z sowieckimi agentami z PKWN. To było we wrześniu, a w październiku 1944 Mikołajczyk oficjalnie dowiedział się, że Polskę przesunięto na zachód.

Jaka była sytuacja PKWN w momencie wybuchu powstania? Czy można powiedzieć, że oni przejmowali władzę?

Weszli do Chełma i Lublina, gdzie szybko zamknęli w więzieniu delegata rządu londyńskiego, który najpierw przejął miasto. PKWN błyskawicznie tworzy na wschodzie Polski swoją administrację i, co ważniejsze, Urzędy Bezpieczeństwa.

Razem z NKWD.

Sieć władzy była, można powiedzieć, dwupoziomowa, bo nadrzędną rolę pełniła administracja sowiecka. Zapomina się czasem o tym, kto instalował tzw. władzę ludową. Otóż odpowiedzialni za to byli zastępcy dowódców ds. wywiadu w jednostkach Armii Czerwonej. Najstarszy rangą spośród nich był Iwan Sierow, który zwabił w pułapkę przywódców Polski podziemnej, sądzonych potem w moskiewskim procesie szesnastu.

Wróćmy na chwilę do Roosevelta. Jaki był jego i Amerykanów stosunek do powstania? Zupełnie obojętny?

Myślę, że tak. Roosevelt musiał wybierać, czy współpracuje ze Stalinem, czy z Polakami.

Wybór nie był chyba dla niego zbyt trudny. Tym bardziej że we władzach amerykańskich było mnóstwo agentów Stalina. Ale patrząc na to bez emocji, interesem Stanów było pójście z Sowietami, zwłaszcza że opinia publiczna też była prorosyjska.

Miałem kiedyś wykłady ze studentami amerykańskimi, którym opowiadałem, że w Polsce często się zastanawiamy, czy Zachód nas zdradził w latach 1944–1945. Formalnie rzecz biorąc: nie. Ani Wielka Brytania, ani Stany Zjednoczone nie były zobowiązane bronić Polski przed Sowietami. Ale pytanie brzmi, czy Roosevelt nie zdradził interesu swojego kraju, współpracując ze Stalinem i doprowadzając do tego, że podatnik amerykański przez następne 50 lat płacił na zbrojenia w czasie zimnej wojny.

Płacił też za odbudowę Europy w planie Marshalla.

Którego by nie było, gdyby nie strach przed Sowietami. To jest również koszt polityki Roosevelta. Tyle że amerykański prezydent patrzył na mapę świata, zauważając tylko duże obszary. W Teheranie właściwie podzielono sfery wpływów. Churchill i Roosevelt zawsze się od tego odżegnywali, ale gdyby Brytyjczycy i Amerykanie zaatakowali od południa przez Bałkany, scenariusz europejski mógłby być zupełnie inny. Tyle że ten obszar pozostawiono Sowietom.

Jakie były polityczne skutki powstania? Z licznych świadectw wynika, że o klęskę obwiniano Londyn. Czynili to także ludzie bardzo odlegli od komunistów, np. Ferdynand Goetel.

Klęska zawsze wywołuje takie emocje wobec tych, którzy podjęli decyzje. Obwinianie elit sanacyjnych po wrześniu 1939 roku też wynikało przede wszystkim z emocji. Dowództwo polskie zawiodło w niewielkim stopniu, ta wojna była dla nas nie do wygrania. I to samo dotyczy powstania. Politycznie zero pozytywnych konsekwencji. Była to klęska militarna i cywilizacyjna, bo elita polskiej młodzieży została zgładzona. Nowa władza weszła na ruiny, a Warszawa już nigdy się z tego upadku nie podniosła. Dziś stolicę zamieszkują zupełnie inni ludzie: przede wszystkim z awansu społecznego. Komuniści skorzystali z tego, by stworzyć swoją elitę władzy.

A dziś dzieci tej elity kultywują pamięć powstania. Bo badania pokazują, że nie ma w Warszawie ludzi, którzy są wobec tego dramatu obojętni.

I to jest dopiero paradoks, prawdziwe zwycięstwo powstańców. Wydaje się, że tragedia Warszawy pomogła Stalinowi w instalacji nowej władzy, ale na krótką metę. W dłuższej perspektywie nie wykluczałbym, że uratowano wtedy szanse Polski na podmiotowość.

Bo czym był PRL? Był państwem satelickim i totalitarnym, ale dawał szansę wybicia się na niepodległość. Czy to byłoby możliwe bez powstania? Nie wiemy, ale moim zdaniem szanse na to byłyby zdecydowanie mniejsze. Mówi się: nie zginęłoby 200 tysięcy ludzi. Zgoda, ale co by z nimi było w Polskiej Republice Rad? Czy dzisiaj nie mielibyśmy statusu podobnego do Białorusi w sensie świadomości narodowej? Trzeba zadać pytanie, czy tragedia powstania nie była ceną za to, że PRL stworzył nam możliwość odbicia się od dna? Bo to niewątpliwie było dno.

Współpraca Klementyna Wohl

Prof. Wojciech Roszkowski jest historykiem i ekonomistą. Pracuje w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk oraz w Collegium Civitas. W czasach PRL związany z opozycją demokratyczną, pod pseudonimem Andrzej Albert publikował książki w drugim obiegu. Wydał m.in. „Półwiecze. Polityczną historię świata po 1945 roku", a także kilka edycji bardzo cenionej i stale uzupełnianej „Najnowszej historii Polski".

Mariusz Cieślik: Czy w sytuacji geopolitycznej z lipca 1944 roku powstanie miało szanse?

Wojciech Roszkowski:

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!