To jest fascynujące pytanie, bo właściwie tego nie wiemy. Nie znamy kulisów decyzji Stalina o zatrzymaniu frontu, ale być może plan nie był jeszcze do końca sformułowany.
Ale plan odsieczy istniał.
Tak, ale Stalin brał pod uwagę różne warianty. Co będzie, jak wstrzymam ofensywę? Stracę czas, a alianci wejdą do Niemiec. A może lepiej zająć Warszawę i posuwać się szybko dalej? Pomóc powstaniu, a później po cichu zrobić porządek z AK-owcami czy też pozwolić, żeby Hitler załatwił sprawę? Wchodzimy do ruin i nie mamy z Polską większych problemów. To drugie rozwiązanie z ówczesnego punktu widzenia było łatwiejsze, ale wiedział, że to kosztuje utratę dużej części Niemiec.
Ale jednocześnie w Teheranie zostało ustalone, że alianci dzielą Niemcy na strefy okupacyjne.
Nawet jeśli zostałoby to spisane, a nie zostało, to historia pokazuje, że Sowieci nie dotrzymywali żadnych umów. Gdyby zajęli 3/4 Niemiec, to kto by ich wypędził? Ja myślę, że to był wyścig z czasem. Alianci zachodni mogli o tym nie wiedzieć, ale dla Stalina to było oczywiste. Przecież on powiedział jugosłowiańskiemu komuniście Milovanowi Dżilasowi: „Gdzie wchodzi nasza armia, tam ustanawiamy nasz ustrój". Kiedy któryś z rozmówców zachodnich oznajmił mu, bodaj w Jałcie, że Związek Sowiecki powinien być zadowolony, iż doszedł do Łaby, Stalin odparł: „Car Aleksander był w Paryżu". To pokazuje jego sposób myślenia.
Czyli można chyba powiedzieć, że następne posunięcia w Warszawie, np. desant berlingowców, to były działania pozorowane?
Pozorowane choćby w tym sensie, że pomoc Berlinga i tak niewiele mogła zmienić. Nawet gdyby on się przedarł do Warszawy, to i tak powstanie już zostało przegrane.
Czy w momencie wybuchu powstania Stalin już wie, że świat uzna PKWN? Marionetkowy rząd stworzony w Moskwie?
Chyba jeszcze nie mógł tego wiedzieć. Ale prowadził rozpoznanie bojem. Działał metodą faktów dokonanych. PKWN co prawda nie uznano, ale reakcje Zachodu były słabe, czyli punkt dla niego. A potem była Jałta, Komisja Dobrych Usług, cztery miesiące rozmów, aż w końcu 21 czerwca 1945 roku powstanie na Kremlu Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, do którego wchodzi Mikołajczyk. To bardzo ważna data w historii Polski, tego samego dnia zapada wyrok w procesie szesnastu, również w Moskwie.
Ale czy alianci dawali Stalinowi jakieś sygnały, że uznają PKWN?
Oni chyba nie do końca rozumieli jego taktykę, bo tu można mówić o efekcie kuli śniegowej: Stalin zagarniał wciąż więcej i więcej. Dopiero po zakończeniu wojny rozszyfrował go Truman. Roosevelt do końca życia wchodził w kolejne kompromisy, Churchill rozumiał to lepiej, bo jeszcze w czasie wojny nieoficjalnie mówił, że Europę przez Stalina czeka tragedia. Tyle tylko, że w czasie Jałty alianci przekroczyli już Ren i wkroczyli do Niemiec. Gdyby nie powstanie, mogliby już tam być Sowieci.
A może by już doszli do Atlantyku...
Tym bardziej że ruch oporu we Francji był komunistyczny. Czyli: instalujemy nowy rząd, a zbawcami kraju są stronnicy Stalina, nie zaś de Gaulle'a. Poza tym, gdyby sojusznik wkroczył ze Wschodu, to komuniści we Francji mieliby nie 20, lecz 50 procent poparcia. We Włoszech byłoby podobnie.
Ciekawią mnie rachuby Anglików. Wydaje się, że byli skłonni do daleko idących kompromisów wobec Sowietów w 1944 roku, dlatego że bardziej niż na Europie Środkowej, w której nie mieli żadnych interesów, zależało im na utrzymaniu imperium.
Jak najbardziej. I udało im się utrzymać Sowietów z dala od swoich kolonii. Tyle że siły brytyjskie były za słabe, by po wojnie obronić imperium. Zresztą Roosevelt absolutnie nie był sojusznikiem Churchilla w tej kwestii. Amerykanie chcieli wyzwolenia kolonii, bo uważali, że to jest w ich interesie gospodarczym. Jak się okazało, mieli rację. Natomiast Europa Wschodnia to były dla nich peryferie, które można oddać Stalinowi. Czytałem pracę pewnego amerykańskiego politologa z roku 1940, który rozważał, co będzie, jeśli sojusz niemiecko-radziecki w Europie zostanie zerwany. Czy dla USA lepsze jest zwycięstwo Niemiec czy Sowietów? No i jednak skłaniał się ku drugiemu z tych rozwiązań, bo uznawał, że komunizm jest mniejszym złem niż nazizm, no i jest mniej wydolny gospodarczo.
Jakie było w lipcu stanowisko Churchilla wobec rządu Mikołajczyka?
Anglicy zakomunikowali mu, że postawa rządu polskiego na emigracji jest przeszkodą w stosunkach między aliantami. Takie dictum było zabójcze dla Mikołajczyka, bo on podtrzymuje nasze postulaty terytorialne, a słyszy, że Polska powinna zrezygnować z drugorzędnych i niepoważnych ambicji. Np. w kwestii Kresów Wschodnich. Skoro mieszkają tam Białorusini i Ukraińcy, to po co się przy tym upiera?
Czy polski premier rozumiał już wtedy, że Brytyjczycy nas sprzedali?
Nie chciał tego przyjąć do wiadomości. Sosnkowski był chyba bardziej przenikliwy i widział, że alianci zachodni wystawiają nas do wiatru, natomiast Mikołajczyk łudził się aż do wizyty w Moskwie. Powstanie było tematem jego rozmów na Kremlu. Stalin potraktował go z góry, a jego postulaty zignorował. Kazał premierowi legalnego rządu dogadywać się z sowieckimi agentami z PKWN. To było we wrześniu, a w październiku 1944 Mikołajczyk oficjalnie dowiedział się, że Polskę przesunięto na zachód.
Jaka była sytuacja PKWN w momencie wybuchu powstania? Czy można powiedzieć, że oni przejmowali władzę?
Weszli do Chełma i Lublina, gdzie szybko zamknęli w więzieniu delegata rządu londyńskiego, który najpierw przejął miasto. PKWN błyskawicznie tworzy na wschodzie Polski swoją administrację i, co ważniejsze, Urzędy Bezpieczeństwa.
Razem z NKWD.
Sieć władzy była, można powiedzieć, dwupoziomowa, bo nadrzędną rolę pełniła administracja sowiecka. Zapomina się czasem o tym, kto instalował tzw. władzę ludową. Otóż odpowiedzialni za to byli zastępcy dowódców ds. wywiadu w jednostkach Armii Czerwonej. Najstarszy rangą spośród nich był Iwan Sierow, który zwabił w pułapkę przywódców Polski podziemnej, sądzonych potem w moskiewskim procesie szesnastu.
Wróćmy na chwilę do Roosevelta. Jaki był jego i Amerykanów stosunek do powstania? Zupełnie obojętny?
Myślę, że tak. Roosevelt musiał wybierać, czy współpracuje ze Stalinem, czy z Polakami.
Wybór nie był chyba dla niego zbyt trudny. Tym bardziej że we władzach amerykańskich było mnóstwo agentów Stalina. Ale patrząc na to bez emocji, interesem Stanów było pójście z Sowietami, zwłaszcza że opinia publiczna też była prorosyjska.
Miałem kiedyś wykłady ze studentami amerykańskimi, którym opowiadałem, że w Polsce często się zastanawiamy, czy Zachód nas zdradził w latach 1944–1945. Formalnie rzecz biorąc: nie. Ani Wielka Brytania, ani Stany Zjednoczone nie były zobowiązane bronić Polski przed Sowietami. Ale pytanie brzmi, czy Roosevelt nie zdradził interesu swojego kraju, współpracując ze Stalinem i doprowadzając do tego, że podatnik amerykański przez następne 50 lat płacił na zbrojenia w czasie zimnej wojny.
Płacił też za odbudowę Europy w planie Marshalla.
Którego by nie było, gdyby nie strach przed Sowietami. To jest również koszt polityki Roosevelta. Tyle że amerykański prezydent patrzył na mapę świata, zauważając tylko duże obszary. W Teheranie właściwie podzielono sfery wpływów. Churchill i Roosevelt zawsze się od tego odżegnywali, ale gdyby Brytyjczycy i Amerykanie zaatakowali od południa przez Bałkany, scenariusz europejski mógłby być zupełnie inny. Tyle że ten obszar pozostawiono Sowietom.
Jakie były polityczne skutki powstania? Z licznych świadectw wynika, że o klęskę obwiniano Londyn. Czynili to także ludzie bardzo odlegli od komunistów, np. Ferdynand Goetel.
Klęska zawsze wywołuje takie emocje wobec tych, którzy podjęli decyzje. Obwinianie elit sanacyjnych po wrześniu 1939 roku też wynikało przede wszystkim z emocji. Dowództwo polskie zawiodło w niewielkim stopniu, ta wojna była dla nas nie do wygrania. I to samo dotyczy powstania. Politycznie zero pozytywnych konsekwencji. Była to klęska militarna i cywilizacyjna, bo elita polskiej młodzieży została zgładzona. Nowa władza weszła na ruiny, a Warszawa już nigdy się z tego upadku nie podniosła. Dziś stolicę zamieszkują zupełnie inni ludzie: przede wszystkim z awansu społecznego. Komuniści skorzystali z tego, by stworzyć swoją elitę władzy.
A dziś dzieci tej elity kultywują pamięć powstania. Bo badania pokazują, że nie ma w Warszawie ludzi, którzy są wobec tego dramatu obojętni.
I to jest dopiero paradoks, prawdziwe zwycięstwo powstańców. Wydaje się, że tragedia Warszawy pomogła Stalinowi w instalacji nowej władzy, ale na krótką metę. W dłuższej perspektywie nie wykluczałbym, że uratowano wtedy szanse Polski na podmiotowość.
Bo czym był PRL? Był państwem satelickim i totalitarnym, ale dawał szansę wybicia się na niepodległość. Czy to byłoby możliwe bez powstania? Nie wiemy, ale moim zdaniem szanse na to byłyby zdecydowanie mniejsze. Mówi się: nie zginęłoby 200 tysięcy ludzi. Zgoda, ale co by z nimi było w Polskiej Republice Rad? Czy dzisiaj nie mielibyśmy statusu podobnego do Białorusi w sensie świadomości narodowej? Trzeba zadać pytanie, czy tragedia powstania nie była ceną za to, że PRL stworzył nam możliwość odbicia się od dna? Bo to niewątpliwie było dno.
Współpraca Klementyna Wohl
Prof. Wojciech Roszkowski jest historykiem i ekonomistą. Pracuje w Instytucie Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk oraz w Collegium Civitas. W czasach PRL związany z opozycją demokratyczną, pod pseudonimem Andrzej Albert publikował książki w drugim obiegu. Wydał m.in. „Półwiecze. Polityczną historię świata po 1945 roku", a także kilka edycji bardzo cenionej i stale uzupełnianej „Najnowszej historii Polski".