Reklama
Rozwiń

Egzamin z patriotyzmu z nie najgorszym wynikiem

Rozmowa z prof. Januszem Paszyńskim, geografem, podczas powstania żołnierzem ?Grupy Bojowej „Krybar"

Publikacja: 02.10.2014 09:17

Egzamin z patriotyzmu z nie najgorszym wynikiem

Foto: ROL

Karolina Apiecionek: Jest pan z pokolenia, które na ulicach spotykało jeszcze powstańców styczniowych.

Janusz Paszyński:

Urodziłem się w 1924 roku we Włocławku. Pamiętam jak przez mgłę dwóch weteranów powstania styczniowego, panów z siwymi brodami, w czapkach rogatywkach. Interesowałem się historią, więc sprawa powstań, zarówno listopadowego, jak i styczniowego, nie była mi obca, ale dla piętnastolatka to były jednak wydarzenia z odległej przeszłości. Nawet przez chwilę nie myślałem, że zryw powstańczy może stać się też moim udziałem. Do sierpnia 1939 roku sądziłem, że do wybuchu wojny nie dojdzie, że Hitler blefuje. Pamiętam zdarzenie z obchodów Święta Niepodległości w listopadzie 1938 roku. Jeden z kolegów dostał na imieniny aparat fotograficzny. Namówił mnie i jeszcze dwóch innych chłopaków na wagary. Powiedział: „Co tam na tych patriotycznych nudach będziemy siedzieć, chodźmy do parku, zrobimy sobie zdjęcia, wypróbujemy aparat". Pech chciał, że złapał nas wychowawca, który niemal się rozpłakał, mówiąc: „To myśmy walczyli o niepodległość Polski, a wy w dniu jej urodzin idziecie sobie na wagary?". Sprawiliśmy mu wielką przykrość, ale potem udało nam się tę sprawę jakoś załagodzić i konsekwencji żadnych nie ponieśliśmy. Kolega, który namówił nas na wagary, spędził dwa lata w sowieckim łagrze, później był w armii Andersa i brał udział w bitwie pod Monte Cassino. Natomiast dwóch pozostałych odwiedzam corocznie na cmentarzu w kwaterze „Parasola" i „Zośki". Egzamin z patriotyzmu zdaliśmy więc raczej z nie najgorszym wynikiem.

W jakich okolicznościach trafił pan do konspiracji?

Do konspiracji dołączyłem w 1941 roku, ale nie był to jeszcze Związek Walki Zbrojnej – późniejsza Armia Krajowa – lecz Konfederacja Narodu, prawicowa organizacja, której przywódcą był Bolesław Piasecki, po wojnie szef PAX. Działałem tam prawie rok. Byłem kolporterem wydawanych przez Konfederację Narodu gazetek. Po pewnym czasie nastąpiła wsypa i dostaliśmy polecenie, żeby zerwać wszystkie kontakty. Do Armii Krajowej wstąpiłem jesienią 1942 roku. Po niespełna roku działalności zostałem aresztowany przez Niemców. Policja zrobiła nalot w mieszkaniu, w którym wynajmowałem pokój z kolegą. Na ścianie znaleźli bardzo szczegółową mapę europejskiej części Rosji, a przy mnie – zeszyt z notatkami z geografii z tajnego uniwersytetu. Myśleli, że są to materiały z podchorążówki. Po aresztowaniu znalazłem się na Pawiaku i przeżyłem kilkakrotne przesłuchania w katowni gestapowskiej w alei Szucha. Siedziałem do marca 1944 roku.

Niemcy rzadko kiedy wypuszczali z Pawiaka...

Po pół roku wykupiła mnie stamtąd mama. Sprzedała wszystkie kosztowności i przekazała 30 tys. złotych komuś, kto miał kontakty z jakimś generałem niemieckim. Czerwiec, lipiec 1944 to był czas rozprężenia wśród Niemców i rosnącego wrzenia wśród Polaków. Już wtedy miałem wrażenie, że zbrojnego wystąpienia nie da się uniknąć. Gdyby dowództwo Armii Krajowej nie wydało rozkazu, to albo walki wybuchłyby samorzutnie, albo komuniści sprowokowaliby ludność Warszawy. Tym bardziej że w ostatnich dniach lipca już się z takim zamiarem w ogóle nie kryli. Radiostacja sowiecka „Kościuszko" nawoływała Polaków do wystąpienia przeciwko Niemcom. A jak powstanie wybuchło, to radiostacja nagle zamilkła, a Stalin nie pozwolił lądować brytyjskim samolotom za linią frontu wschodniego, bo nie chciał mieć nic wspólnego z „warszawską awanturą".

Przed aresztowaniem pracował pan dla tzw. Schroniska.

Na początku wojny znalazłem pracę w zakładzie fotograficznym we Włocławku. W 1942 roku, po wysiedleniu nas z Włocławka, ukończyłem zawodową szkołę fotograficzną II stopnia w Warszawie. Gdy pojawiła się informacja, że Niemcy potrzebują fotografów, uzyskałem zgodę dowództwa mojej komórki akowskiej i zgłosiłem się wraz z kolegą. Dowódca liczył na ciekawe informacje dla AK, bo zapotrzebowanie zgłosił niemiecki Wojskowy Instytut Kartograficzny. Mimo częstych kontroli mogliśmy wykradać z magazynu szczegółowe mapy 1:100 tys. Owijałem je wokół pasa albo wokół uda i dostarczałem do księgarni Gebethnera i Wolffa, na rogu ulic Sienkiewicza i Zgoda.

To były jakieś szczególne zamówienia?

Dostawałem karteczkę z czterema cyframi oznaczającymi pas równoleżnikowy i słup południkowy i próbowałem jakoś te mapy wyciągnąć. Przekazywałem też informacje, jakie dokładnie arkusze są drukowane i w jakim nakładzie. W ten sposób można się było zorientować, czy i gdzie Niemcy szykują jakieś natarcie. W okresie bitwy stalingradzkiej drukowano na przykład mapy Bliskiego Wschodu: Afganistanu, Persji, Iraku. Któregoś dnia dostarczyłem notatkę do księgarni, ale map nie udało mi się pozyskać. Wtedy człowiek, który odbierał ode mnie meldunki, powiedział: „Niech się pan nie przejmuje, mapy idą niezbyt daleko, bo do lasu, ale te dane, które pan przynosi, trafiają dużo dalej i prawdopodobnie są znacznie ważniejsze".

Po powstaniu w miejscu, gdzie miałem stanowisko strzeleckie, znalazłem łuski od moich pocisków. Dwa zabrałem na pamiątkę

Dowiedział się pan, do kogo trafiały?

Wiele lat po wojnie, w połowie lat 60., zgadałem się z profesorem Edwardem Rühlem, dyrektorem Instytutu Geologicznego. Okazało się, że to właśnie on był odbiorcą moich meldunków u Gebethnera i Wolffa. Powiedział, że komórka, dla której pracowałem, nazywała się „Schronisko" i stanowiła Służbę Geograficzną Komendy Głównej AK, a moje notatki przekazywano wywiadowi akowskiemu i dalej do Londynu. O działalności „Schroniska" pisał też Bogusław Krassowski. Jego książka „Polska kartografia wojskowa w latach 1918–1945" została wydana w połowie lat 70., ale już kilka dni po wydrukowaniu komunistyczne władze kazały wycofać i zniszczyć cały nakład. Są dwie wersje, dlaczego tak się stało. O jednej mówił  mi sam Krassowski. Pisząc o działalności Wojskowego Instytutu Geograficznego, stwierdzał, że polska służba geograficzna przed wojną przygotowała szczegółowe mapy topograficzne terenów niemieckich, natomiast nie wydała żadnych publikacji na temat terenów sowieckich, co przeczyłoby teorii głoszonej przez komunistyczne władze, że Polska wraz z Niemcami przygotowywała atak na Związek Radziecki. Drugą zaś wersję usłyszałem od jednego z generałów, członka Rady Naukowej Państwowego Instytutu Hydrologiczno-Meteorologicznego. Twierdził, że wycofano książkę, bo władzom miało się nie podobać to, że za często pojawiały się w niej nazwy „Wilno" i „Lwów".

W powstaniu walczył pan jako kapral „Machnicki" w Zgrupowaniu „Konrad" Grupy Bojowej „Krybar". Wiem, że znalazł pan jakiś błąd w zapisach historyków dotyczący walk na Powiślu.

Jeden z historyków wojskowości napisał, że Niemcy przypuścili 6 września generalny atak na Powiśle, który zakończył się pełnym sukcesem. A myśmy się przecież bronili już od 3 września! Kiedyś mu to nawet powiedziałem. Odparł: „Może pan tam i był, ale ja mam niemieckie dokumenty, że atak miał być przeprowadzony szóstego". Dokumentów nie widziałem, ale z tego, co mi mówił, chodziło o dzielnicę nadwiślańską, wtedy określaną jako dzisiejszy Czerniaków, a nie Powiśle. I rzeczywiście po upadku Powiśla rozpoczął się szturm na Czerniaków. Druga sprawa to fragment książki o znaczeniu kanałów w powstaniu. Napisano tam, że powstańcy „w bałaganie i popłochu" opuścili Powiśle. Tymczasem nic takiego nie miało miejsca! Dostaliśmy rozkaz wycofania się za Nowy Świat i rozkaz ten został wykonany. Być może panika nastąpiła wśród ludności cywilnej.

Jedną z ważniejszych akcji, w których brał pan udział, była obrona Pałacu Staszica.

Znalazłem się w oddziale, który 23 sierpnia miał atakować teren Uniwersytetu Warszawskiego od dołu, czyli od ulicy Browarnej, jednocześnie z natarciem głównym, czyli z Krakowskiego Przedmieścia. Do tego wspomagającego ataku jednak nie doszło i może na szczęście, bo szturm na stromą skarpę od dołu nie miał żadnych szans powodzenia. Po zakończeniu akcji na uniwersytet skierowano mnie i kilku kolegów do Pałacu Staszica z zadaniem  jego obrony przed niemieckimi atakami. To było w dniu, w którym powstańcy zdobyli kościół Świętego Krzyża i Niemcy mogli próbować go odbić wraz z pobliskim Pałacem Staszica. Gdy podjeżdżały niemieckie czołgi, wydawało mi się, że ich lufy celują prosto we mnie. Przesuwałem się więc ze swojego stanowiska o kilka metrów, tak aby znaleźć się za głową pomnika Kopernika. Wieczorem odwołano nas na kwaterę na ulicy Dobrej, a Pałac Staszica przejęły inne oddziały. Po wojnie, gdy ponownie znalazłem się w Warszawie, poszedłem do zrujnowanego Pałacu Staszica. W miejscu, gdzie miałem stanowisko strzeleckie, znalazłem jeszcze łuski od moich pocisków karabinowych. Dwie z nich zabrałem na pamiątkę.

Po powstaniu trafił pan do obozu Fallingbostel, a następnie do Altengrabow. Do Polski wrócił pan w lipcu 1945 roku. Nie miał pan pokusy, żeby zostać na Zachodzie?

W Magdeburgu, dokąd przewieziono nas z wyzwolonego obozu, zjawił się oficer 2. Korpusu armii Andersa i faktycznie można było wyjechać do Włoch. Wielu kolegów, którzy wracali do Polski, jako powód podało, że nie chcieli trafić do Andersa. Bali się prześladowań po powrocie do kraju. Ja wróciłem z myślą o rodzicach. Mój młodszy brat zginął w obozie w Gross-Rosen, nie chciałem zostawiać ich samych.

Dziś witano by pana jako bohatera. Wtedy przywitał pana plakat z „zaplutym karłem reakcji".

Wróciłem najpierw do Włocławka, a potem do Warszawy, gdzie wszystko było spalone. Nie miałem się gdzie zatrzymać. Ostatecznie trafiłem na studia geograficzne do Poznania. W maju 1946 roku wybuchły zamieszki studenckie. Zaczęło się w Krakowie, gdzie bezpieka rozpędziła studencki wiec. Kilka dni później zarządzono strajk solidarnościowy w innych miastach uniwersyteckich, między innymi w Poznaniu. Zostałem aresztowany. Gdy zapytano mnie, co robiłem tego dnia, zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że rozmawiałem z rektorem. Naturalnie od razu wydałem się podejrzany. We Włocławku też strajkowano, byli ranni i nawet zabici, więc po przybyciu do Poznania od razu chciałem o tym zameldować władzom uniwersyteckim. Podczas milicyjnego przesłuchania namawiano mnie, żebym złożył zeznanie, że to rektor zachęcał studentów do strajków. Nie chciałem się na to zgodzić. Przesłuchujący powiedział: „Podpisz to, bo cię zgnoimy". Ja mówię: „Proszę pana...". On: „Tu nie ma panów, tu są towarzysze". Więc ja: „Proszę towarzysza...". „Ja nie jestem dla ciebie towarzysz!". „To jak mam mówić?". „Obywatelu kapitanie". „Obywatelu kapitanie, ja tego nie podpiszę, bo ja z rektorem na ten temat nie rozmawiałem i nie słyszałem takich wypowiedzi". On na to: „My mamy na takich sposoby!". Na co ja: „Sposoby znam, bo w czasie wojny byłem na Szucha i siedziałem na Pawiaku". Zrobił duże oczy i mówi: „Panie Paszyński, ja też siedziałem na Pawiaku! Dogadamy się, tylko to podpisz!". Dał mi pustą kartkę, powiedział, żebym napisał cokolwiek, i mnie wypuścił jako „towarzysza więziennej niewoli". Później przez wiele lat starałem się o kartę inwalidy wojennego. Nie ze względu na ranę odniesioną w czasie powstania, ale z powodu ciężkiego pobicia w trakcie przesłuchania na Szucha. Jego konsekwencją były częste zawroty głowy i zaburzenia równowagi. Zaświadczenie, że byłem powstańcem, udało mi się jednak dostać dopiero w 1992 roku.

Niedawno w rozmowie z Michałem Wójcikiem opowiadał pan o tajemniczej historii Wandy Kronenberżanki – prawnuczki założyciela Banku Handlowego w Warszawie, barona Leopolda Kronenberga – zastrzelonej w pierwszych dniach powstania przez akowców. Pana rodzice znali się z Kronenbergami?

Kronenbergowie mieli majątki pod Włocławkiem, stąd znajomość z moimi rodzicami. W książce Roberta Bieleckiego i Janusza Kuleszy „Przeciw konfidentom i czołgom" napisano, że Kronenberżankę próbowano zastrzelić już dwa miesiące przed powstaniem, dlatego że kontrwywiad Armii Krajowej wykrył jej kontakty z gestapo. Tymczasem moja mama żyła bardzo dobrze z ciotką Wandy, panią Kowalewską z domu Kronenberg – przed wojną znaną tenisistką, reprezentantką Polski na zawodach międzynarodowych. Po wojnie Kowalewska powiedziała mojej mamie, że jej bratanica była agentką, ale nie niemiecką, tylko brytyjską. Na ile to prawda, nie wiem, ale matka Wandy była Angielką, a znajomy mojego ojca spotkał po wojnie Kronenberga w Londynie. Na pytanie: „Panie baronie, z czego pan żyje?", padła odpowiedź: „Żyję z tego, że rząd brytyjski płaci mi za śmierć córki", co potwierdzałoby wersję Kowalewskiej.

Jest pan profesorem geografii. Czy pana zdaniem Warszawa z 1939 roku była odpowiednim miejscem na zorganizowanie powstania?

Warszawa była przede wszystkim bardzo ważnym punktem strategicznym. Właściwie jedynym miejscem nad środkowym biegiem Wisły, gdzie można było w miarę łatwo przeprawiać się z jednego brzegu na drugi w kierunku wschód–zachód. Dlatego też dowódcy AK nie przypuszczali, że Sowieci mogą zrezygnować z próby opanowania miasta, kiedy jeszcze trwało powstanie. Natomiast w Warszawie, w odróżnieniu od innych stolic europejskich, Wisła była raczej naturalną przeszkodą. W Budapeszcie, Pradze czy Paryżu rzeki łączą brzegi, w Warszawie Wisła wyraźnie dzieliła dwa ośrodki – śródmiejski i praski. Co więcej, w Warszawie funkcjonowały w zasadzie tylko trzy mosty plus most kolejowy, średnicowy. W tym samym okresie w Budapeszcie było ich niemal dziesięć, a w Paryżu ze 30. Drugim ważnym elementem w kontekście obrony miasta była zajęta przez Niemców Cytadela, która uniemożliwiała połączenie Nowego i Starego Miasta z Żoliborzem. Kolejnym utrudnieniem była bliskość lotniska Okęcie, dzięki czemu Niemcy bez przerwy panowali w powietrzu.

Polacy cały czas toczą spór o sens i znaczenie powstania.

Odpowiadając na pytanie, jakie jest znaczenie z dzisiejszej perspektywy, zazwyczaj cytuję fragment wiersza Antoniego Słonimskiego napisanego tuż po powstaniu: „O was historia nie zapomni; I narodowy rzuci pieśniarz; Ziarno męczeńskiej Waszej krwi; I posiew cierpień; I uniesień; Na nowy Sierpień, Nowy Wrzesień, Na nowych dni sześćdziesiąt trzy". A potem zadaję pytanie, czy te wszystkie miesiące wyznaczające kolejne daty oporu przeciw obcej władzy, takie jak poznański czerwiec 1956, studencki marzec 1968, grudzień stoczniowców 1970 czy sierpień „Solidarności" 1980 byłyby możliwe bez pamiętnego sierpnia 1944 roku...

Karolina Apiecionek: Jest pan z pokolenia, które na ulicach spotykało jeszcze powstańców styczniowych.

Janusz Paszyński:

Pozostało jeszcze 99% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku