Nie tylko dlatego, że czyta się ją jak powieść, ale też dlatego, że autorzy starają się w niej zmierzyć z wizerunkiem Jobsa – skrajnie egocentrycznego, nieliczącego się z innymi i niepanującego nad emocjami narcyza. Już na wstępie obiecują, że pokażą inną twarz szefa Apple. Nie do końca im się to udaje. Co nie zmniejsza jednak w żaden sposób zalet książki.
Brent Schlender i Rick Tetzeli nie byli pierwszymi, którzy pośmiertnie napisali autobiografię Steve'a Jobsa. Ta chyba najbardziej znana to dzieło Waltera Isaacsona. Schlender i Tetzeli to dziennikarze biznesowi, którzy zawodowo poznali Jobsa. Schlender był nawet chyba jednym z ulubionych dziennikarzy szefa Apple, bywał w domu Jobsa, wielokrotnie z nim rozmawiał, jego dzieci oglądały wersję beta „Toy Story" (Jobs był właścicielem studia Pixar). Ich zdaniem Jobs był dużo bardziej wielowymiarową postacią, ze skrajnego narcyza stał się prawdziwym przywódcą rodziny Apple. I o tym chcieli napisać. Świadczy o tym choćby oryginalny tytuł, który można przetłumaczyć jako: „Stając się Jobsem. Od lekkomyślnego dorobkiewicza do wizjonerskiego lidera".
Nie przekonuje mnie ta przemiana. Owszem, Jobs z biegiem lat bardziej rozumie otaczający go świat. Uczy się na błędach. Ale wciąż pozostaje człowiekiem, który decyduje o wszystkim, pozwala sobie na besztanie innych, sam chce być Apple, desygnując się do roli jedynej osoby, która może o Apple mówić mediom. Dla Jobsa nie ma nikogo lepszego niż Jobs. Nic się tu nie zmieniło przez 30 lat. Bo cóż można powiedzieć o człowieku, który mówi o tym, że jak zwalnia ludzi, przychodzi mu to z trudem, bo myśli o ich dzieciach i żonach, którym muszą przekazać, że stracili pracę, a równocześnie twierdzi, że jedna trzecia jego pracowników jest świetna, jedna trzecia daje radę, a jedna trzecia jest tak beznadziejna, że i tak trzeba ich zwolnić. I to robi.
Nie oczekuję od lidera biznesowego empatii trybuna ludu, ale autorzy się mylą, myśląc, że ich opowieść przedstawia innego Jobsa niż choćby książka Isaacsona. To ten sam egocentryczny, nadpobudliwy wizjoner, który zmienił świat. Jego natura mu w tym pomogła. Ludzie pozbawieni ego, niegotowi na wyrzeczenia, raczej nie osiągają sukcesu. A Jobs miał to do siebie, że był genialnym motywatorem, ale tylko dla tych, którzy byli w stanie go zaakceptować. Nie każdy dawał radę.
Każdy może tą książkę odebrać jak zechce. Dla mnie to opowieść, jak bardzo trzeba być zapatrzonym w samego siebie, by osiągnąć biznesowy sukces. Jobs to kliniczny przypadek osoby, która nie liczy się z nikim i niczym, jest silnie przekonana o tym, że zawsze ma rację. Jak pokazuje historia, można w ten sposób zrewolucjonizować świat elektroniki użytkowej. Ale można też przecież zatracić się zupełnie, stracić miliardy, pozbawić ludzi pracy, byle tylko w amoku realizować przeświadczenie o własnej wyższości.