Dr hab. Włodzimierz Batóg: Szala przechyliła się na korzyść Donalda Trumpa. Amerykanie chcą zmian

Oczekiwanie na zmiany w Stanach Zjednoczonych jest tak duże, że wydaje się, iż wyborcom nie zależy już na tym, kto je przeprowadzi. Oni chcą, żeby coś drgnęło, żeby te zmiany w ogóle zostały przeprowadzone. Kamala Harris w opinii Amerykanów nie gwarantuje zmian - mówi dr hab. Włodzimierz Batóg, profesor w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego.

Publikacja: 31.10.2024 14:19

Dr hab. Włodzimierz Batóg: Szala przechyliła się na korzyść Donalda Trumpa. Amerykanie chcą zmian

Foto: REUTERS/Marco Bello, Jeenah Moon

Rzeczpospolita: Kamala Harris po ogłoszeniu swojej kandydatury w wyborach prezydenckich wygrywała z Donaldem Trumpem w każdym sondażu przeprowadzonym przez agencję Reutera. Jej przewaga stale maleje jednak od końca września. Z czego to wynika i czy Harris ma szanse wygrać z Trumpem? 

Dr hab. Włodzimierz Batóg: Wyniki sondażowe Kamali Harris tuż po konwencji – w ogólnokrajowych badaniach – odzwierciedlały nastroje Demokratów w tym konkretnym momencie, dlatego były dla Harris bardzo korzystne. Po debacie Trump-Biden te nastroje były tragiczne – debata pokazała bowiem zupełny brak przygotowania prezydenta USA do pełnienia tej funkcji przez następne lata.

Konieczność zmiany i wystawienia Kamali Harris wydawała się niezbędna. I była niezbędna. Kiedy w debacie z Trumpem Harris wypadła dość dobrze, uznano, że sobie poradzi, że jej osobiste cechy zrównoważą wszystko to, co złego mówiono o Bidenie. To był impuls wynikający ze zmiany i świeżości kandydata. Sprawa się jednak skomplikowała w momencie, kiedy kandydat – czyli Kamala Harris – przestał być dla wyborców świeży. Kiedy Harris zaczęła więcej mówić, pokazywać się publicznie, kiedy zaczęto jej zadawać pytania i kiedy pokazała się jako pełnoprawna kandydatka Demokratów, okazało się, że ten impuls już nie działa. On przestał działać między innymi z powodu źle skonstruowanej kampanii Demokratów.

Czytaj więcej

Donald Trump w śmieciarce wykorzystuje wpadkę Joe Bidena

To był dla Harris trudny moment. Z jednej strony musiała się pokazać jako osoba nowa, a z drugiej strony jest to Partia Demokratyczna – chodzi więc o ciągłość. Z trzeciej strony Harris jako wiceprezydent nie była znana ze swojej aktywności, więc bardzo łatwo jej było postawić zarzuty. A zarzuca się jej właśnie, że to jest ciągłość, kontynuacja, że niczego nie zmieni, że nie jest nowa i nie ma doświadczenia. Nie zadziałała nawet próba przedstawienia jej jako prokuratora generalnego Kalifornii, który walczył z przestępczością i jednoczesne pokazywanie Trumpa jako przestępcy, którego Harris zmiażdży i rozniesie.

To są uwarunkowania wewnątrz Partii Demokratycznej, które spowodowały, że Harris była jedynym kandydatem, na którego można było postawić. W trakcie kampanii okazało się, że ona ma poważne braki. Nie da się urokiem osobistym wygrać wyborów – trzeba powiedzieć coś konkretnego. Kamala Harris wyraźnie unikała takich konkretów – nie była zdecydowana. Nie potrafiła też się na przykład przyznać do porażki w polityce migracyjnej. Myślę, że to zadecydowało o odbiorze jej przez przeciętnego Amerykanina. 

Prezydenci USA od 1970 r.

Prezydenci USA od 1970 r.

Foto: PAP

Według ostatniego opublikowanego sondażu Reuters/Ipsos, zmniejsza się różnica między kandydatami. Kamala Harris ma już tylko 1 pkt proc. przewagi nad Donaldem Trumpem. Kandydatka Demokratów ma szansę wygrać te wybory?

Myślę, że nie. Od około miesiąca Donald Trump złapał wyraźny – choć lekki – wiatr w żagle. Sondaż dotyczący stanów wahających się pokazuje, że w każdym z nich przewaga na korzyść Trumpa oscyluje w granicach 2 pkt proc. Trzeba jednak pamiętać o tym, że to jest błąd statystyczny i on może nie odzwierciedlać autentycznych poglądów społeczeństwa. Należy też zwrócić uwagę na to, że Trump może być w tych badaniach niedoszacowany, tak było w 2016 roku. Są środowiska i części społeczeństwa amerykańskiego, w których trudno przyznać się do tego, że chce się głosować na Trumpa. Może być taka sytuacja, że właśnie w tych grupach, w których nikt się tego nie spodziewał, Trump będzie miał zaskakująco duże poparcie. Uważam, że szala jest delikatnie przechylona na korzyść Donalda Trumpa. 

Wiatr w żagle, który w ostatnim czasie złapał Donald Trump, wynika ze słabości Kamali Harris czy raczej z dobrej kampanii Republikanów?

Trump wypada lepiej, gdyż ma słabszego kontrkandydata, który nie potrafi skontrować jego zachowań oraz – niekiedy – absurdalnych i niemądrych wypowiedzi – na przykład tej dotyczącej zjadania zwierząt domowych. Proszę zauważyć, jak Trump momentalnie zareagował, gdy zarzucono mu, że nigdy nigdzie nie przepracował fizycznie nawet jednego dnia. Poszedł wówczas do restauracji McDonald’s i podawał frytki. Albo określenie Portoryko „wyspą śmieci” podczas nowojorskiego wiecu Donalda Trumpa, które miało wiele kosztować Republikanów. Prezydent Biden – nieostrożnie – określił później wyborców Trumpa mianem „śmieci”.  I co zrobił Trump? Założył pomarańczowo-żółtą koszulkę i powiedział, że się z tymi „śmieciami” solidaryzuje. To jest właśnie to, czego Kamali Harris brakuje. Jej kampania jest opóźniona – ona nie potrafi zareagować na takie rzeczy bądź ich uniknąć. 

Czytaj więcej

Harris czy Trump? Polacy z USA mówią nam, na kogo zagłosują

Ten brak przygotowania wynika z nagłej zmiany kandydata przez Demokratów?

To jest to – po rezygnacji Trumpa właściwie nie było prawyborów. Kamala Harris była naturalnym kandydatem, bo była wiceprezydentem. Ale chodzi także o to, że kampanię wyborczą przygotowywano pod Bidena, który poległ w debacie. Później trzeba było wszystko przebudować pod Kamalę Harris – znaleźć jej cechy, które będzie dało się sprzedać. Tego nie udało się zrobić, bo choć Harris wypadła w debacie naprawdę dobrze, to nie potrafiła poradzić sobie z trzema najważniejszymi kwestiami, które zadecydują o wyniku wyborów. 

Jakie to kwestie? 

Gospodarka, migracja i polityka zagraniczna – przede wszystkim wojna na Ukrainie, która powoduje już poważne zmęczenie. Kamala Harris nie potrafiła się do tych kwestii za bardzo odnieść albo była nieprzekonująca. Innymi słowy oczekiwanie na zmiany jest takie, że wyborcom nie zależy na tym, kto przeprowadzi zmiany – im zależy na tym, żeby one w ogóle zostały przeprowadzone. 

W 2016 roku Donald Trump pokonał w wyborach Hillary Clinton, mimo że kandydatka Demokratów – w skali całego kraju – zdobyła więcej głosów. Czy podobna sytuacja może mieć miejsce także w przypadku tych wyborów? 

Oczywiście, że może tak być, takie sytuacje się już zdarzały. W 2000 roku była też sytuacja, kiedy nie bardzo było wiadomo – aż do stycznia następnego roku – kto wygrał wybory. Ta sytuacja jest możliwa zwłaszcza, że kandydaci są bardzo polaryzujący i ten podział społeczny jest wyraźny. Nawet jeśli jest to 47 proc. do 48 proc. czy 50 proc. do 51 proc., to jest to podział pół na pół. Tu może faktycznie być tak, że każdy głos się liczy. 

Wyborcom nie zależy już na tym, kto przeprowadzi zmiany – im zależy na tym, żeby one w ogóle zostały przeprowadzone.

To jedne z najbardziej wyrównanych wyborów w historii, jeśli chodzi o różnicę między kandydatami. Dlaczego Kamala Harris i Donald Trump wywołują aż tak skrajne emocje i polaryzację w amerykańskim społeczeństwie?

Może to wynikać z tego, że trzeba mieć jakiś pomysł na Amerykę. Jest oczekiwanie, że coś powinno pójść do przodu. Harris w opinii Amerykanów – moim zdaniem – nie gwarantuje tej zmiany, dlatego trzeba wybrać kogoś, kto to zrobi. Bo jeżeli nie teraz, to „będziemy mieli kolejne cztery lata rządów Demokratów”. To jest tak, jak było z Hillary Clinton. Osiem lat Baracka Obamy, a potem cztery ewentualne lata Clinton. Czyli co, dwanaście lat mieli rządzić Demokraci? Amerykanie lubią zmiany, dlatego wybrano Trumpa. Potem Trump wybory przegrał, a teraz mamy cztery lata Bidena. 

Biden wygrał, bo Amerykanie lubią zmiany czy dlatego, że nie odpowiadał im jednak kurs, który obrał Trump?

Prezydentura Trumpa nie była wcale tak źle oceniana – on przegrał wybory minimalnie, a jego radykalni zwolennicy do tej pory uważają, że je wygrał. To nie jest tak, że prezydentura Trumpa była źle oceniana – to jest ideologiczny podział, w którym różne rzeczy odgrywają rolę. Kluczem jest tu gospodarka, bo Amerykanie utożsamiają swój sukces z tym, że stać ich na więcej. Oni nie są w stanie wyobrazić sobie, że Kamala Harris się zmieni i nagle będzie robić coś innego, niż robiła administracja Bidena. 

Czytaj więcej

Donald Trump wygra, nawet jak przegra. Zaczął wdrażać plan podważenia wyników wyborów

Podczas zorganizowanego przez telewizję CNN spotkania z niezdecydowanymi wyborcami w Pensylwanii wiceprezydent Kamala Harris została zapytana o to, czy – podobnie jak były podwładny Donalda Trumpa, czyli generał John Kelly – uważa byłego prezydenta za faszystę. Odpowiedziała, że tak. Strategia oparta na takich wypowiedziach pomaga kandydatce Demokratów?

To jest skrajność. Oczywiście, ze Trump faszystą nie jest i zarzucanie mu takich rzeczy jest ewidentnie – moim zdaniem – rozpaczliwą próbą przyklejenia mu łatki, która mogłaby go zdyskredytować. Zauważmy, że na Trumpa wylewa się wiadra pomyj, a do niego nic się nie przykleja. To jest rzecz zaskakująca – on był dyskredytowany przez Demokratów podczas prezydentury, a później ciągany po sądach, kiedy prezydentem już nie był. Teraz być może prezydentem zostanie i prawdopodobnie znów wylewać się będą na niego kubły nieczystości.

Moim zdaniem taka strategia nie zadziała, dlatego, że oczekiwanie na zmianę w Ameryce jest tak duże, że wyborcom chyba już naprawdę nie zależy na tym, kto tę zmianę przeprowadzi. Oni chcą, żeby coś drgnęło – żeby zmieniła się gospodarka i żeby było poczucie większych zarobków. W USA jest bardzo duże niezadowolenie na tym tle – niestety duża część społeczeństwa amerykańskiego ma przekonanie i wrażenie, że pracuje coraz więcej, a wciąż zarabia tyle samo. To jest problem Kamali Harris – ona nie potrafi powiedzieć, co zrobić, żeby Amerykanie zaczęli zarabiać więcej.

Tutaj trzeba też zwrócić uwagę na mentalność Amerykanów, którzy mierzą postęp w sposób finansowy. W 1984 roku było takie hasło Ronalda Reagana: „Czy dzisiaj żyje się wam lepiej niż cztery lata temu?”. Trump użył tego hasła kilka dni temu podczas wiecu. A – nawiasem mówiąc – hasło „Make America Great Again” też jest reaganowskie. W USA jest duże oczekiwanie, żeby ktoś coś zmienił, a wyborcy nie widzą, że ta zmiana nastąpi w czasach Harris. Ona jest produktem Partii Demokratycznej i administracji Bidena. A obwinia się powszechnie tę administrację za sytuację typu „pracujemy dużo, mamy tyle samo” albo „nie czujemy, że mamy więcej, w związku z czym nie jesteśmy w stanie zmierzyć postępu i tego, że poprawiają nam się warunki materialne”.

Strategia polegająca na wykorzystywaniu wobec Trumpa takich słów jak „faszysta” to desperackie kroki. One mają niby jakieś uzasadnienie – zamieszki w Charlottesville czy wyskoki skrajnych grup, które podpierały się autorytetem Trumpa. Na tej podstawie budowano przekonanie, że jest to faszystowski reżim. Ale moim zdaniem się to nie sprawdzi. 

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Ani Trump, ani Kamala nie uzdrowią Ameryki w cztery lata

Z drugiej strony Trump też pozostaje wierny swojej strategii – konsekwentnie obwinia Kamalę Harris za politykę Joe Bidena. I wydaje się, że na wyborców republikańskich to działa. 

Mam wrażenie, że obecna kampania Trumpa jest zdecydowanie lepsza niż ta z 2016 roku. Jest mniej arogancki, niż był wtedy, mniej agresywny. Widać, że Republikanie wyciągnęli wnioski i pokazują go jako prezydenta umiarkowanego albo takiego, który potrafi się powstrzymać. Z drugiej strony Demokraci pokazują, że Trump doprowadzi do kolejnego przewrotu – rozruchów w Waszyngtonie na Kapitolu, buntu, przewrotu. Ja tego teraz u Trumpa nie widzę – on jest taki jaki był, ale o wiele bardziej wyhamowany i bardziej spokojny, opanowany. Debata z Harris pokazała, że on był do niej bardzo dobrze przygotowany. Proszę też zauważyć, jakimi hasłami posługuje się Kamala Harris – są to równościowe rzeczy, inkluzywność, opieka nad ludźmi, którzy w USA sobie z czymś nie radzą. Jak długo możemy mówić o wyrównywaniu szans i o ludziach pokrzywdzonych? Druga część społeczeństwa amerykańskiego z tego nic nie ma i właśnie ta druga część głosuje na Trumpa. 

Więc co jest dla Amerykanów najważniejsze w tych wyborach?

Zmiana, która musi być czymś wyrażona. Moim zdaniem jest to właśnie kwestia gospodarki. Jeśli ona ruszy i będzie taka jak w czasach Trumpa – bo ona wcale nie stała wtedy tak źle – to Amerykanie zrozumieją to jako zmianę. 

Czy Donald Trump może zagrozić demokracji w Stanach Zjednoczonych? Demokraci wciąż utrzymują taką narrację. 

Strach jest elementem mobilizacji przeciwników Donalda Trumpa. Strachem trzeba posługiwać się tak, żeby przekonać Amerykanów, że za jego prezydentury zacznie się dyktatura. A nie zacznie się – Trump był już prezydentem i takiej dyktatury nie było. Nie bardzo jestem sobie w stanie wyobrazić. jak można by było taką dyktaturę w USA stworzyć. Przeciwnicy Trumpa odwołują się do tych niezbyt chlubnych epizodów w czasie jego prezydentury – do rozruchów o charakterze etnicznym, śmierci w Charlottesville, tego, co potocznie nazywamy szturmem na Kapitol, i do wszystkich rzeczy, które może nie obciążały samego prezydenta, ale tworzyły atmosferę przemocy, skrajnych i chuligańskich zachowań. Mówi się, że Trump doprowadzi do sytuacji, w której dojdzie do rozruchów i zniszczenia czegoś. To jest tak ogólne hasło, że nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co miałoby się za nim kryć, na czym miałby polegać ten przewrót czy zagrożenie dla demokracji w USA. 

Widać, że Republikanie wyciągnęli wnioski i pokazują Trumpa jako prezydenta umiarkowanego – takiego, który potrafi się powstrzymać. 

Wynik wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych nie pozostanie bez wpływu dla Polski. Dla naszego kraju byłoby lepiej, gdyby wygrała Kamala Harris czy Donald Trump?

Polska liczy się tu tylko w kontekście wojny na Ukrainie. Z naszego punktu widzenia wygrana Kamali Harris oznacza kontynuację tej wojny. Niczego tutaj bym raczej nie zmienił, będąc Kamalą Harris. To jest właśnie kwestia tej ciągłości. Polska nie odgrywa jakiejś specjalnie ważnej roli w polityce amerykańskiej, ale kluczem jest to, że jest wojna i ona pozycjonuje nas w tym momencie. Jeśli Harris wygra, to wojna będzie kontynuowana i w tym kontekście Polska będzie miała w tym swoją rolę.

Natomiast w przypadku wygranej Trumpa mówi się powszechnie o tym, że on chciałby tę wojnę jakoś zakończyć. Zresztą sam otwarcie o tym mówił. Ale tutaj rola Polski będzie żadna – nie będziemy uczestniczyć w rozmowach dotyczących tego, jak doprowadzić do rozejmu. Po prostu Donald Trump pojedzie do Moskwy albo spotka się z Putinem w Genewie – jak to bywało w dawnych czasach – i zaczną się rozmowy. Te rozmowy będą toczyły się ponad głowami Polski i nie będziemy tu raczej odgrywać żadnej roli. Jeżeli Demokratom też przyjdzie do głowy zakończenie wojny, to będzie dokładnie taka sama sytuacja.

Myślę, że dla nas te wybory nie mają aż tak dużego znaczenia, bo jedyne miejsce, w którym Polska może odgrywać jakąś rolę, to jest wojna na Ukrainie. Ale i tak tylko w wąskim zakresie. Pokazuje to ostatnie spotkanie Joe Bidena z kanclerzem Niemiec Olafem Scholzem, prezydentem Francji Emmanuelem Macronem i brytyjskim premierem Keirem Starmerem w Berlinie. Tam Donalda Tuska nie było. 

Wybory w USA
J.D. Vance. Wiceprezydent USA nowej generacji
Wybory w USA
To już pewne. Donald Trump wygrał we wszystkich kluczowych stanach
Wybory w USA
Nowa ekipa Donalda Trumpa. Tym razem prezydent chce lojalistów
Wybory w USA
Pierwsza nominacja Donalda Trumpa. Historyczna
Wybory w USA
Guy Sorman: Inflacja to pretekst. Prawdziwe powody głosowania na Trumpa
Materiał Promocyjny
Nest Lease wkracza na rynek leasingowy i celuje w TOP10